facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2012 - czerwiec
MISJE. Za trzy minuty przyszłość

ks. Maciej Makuła SDB

strona: 18



3 marca 2012 roku o godzinie 15.15 po raz pierwszy w życiu przytuliłem czarnego dziewięcioletniego chłopca chorego na AIDS.

Ośmioletni chłopcy w zielonych koszulkach podchodzą i witają nas. Każdy podaje rękę i przyklęka, jak byśmy byli bogami. Białymi bogami. Good afternoon father (dzień Dobry, Ojcze). Good afternoon boys (Dzień dobry, chłopcy). I przyklęka. Jeden na prawe, drugi na obydwa kolana. Trzeci ma AIDS.

Przylecieliśmy do Ugandy w porze deszczowej, na początku marca. Children and Life Mission (CALM) to misja prowadzona przez ks. Ryszarda Józwiaka, salezjanina. Dziesięć hektarów terenu. Pracuje tu od sześciu lat. Pomagają mu ks. Jean Marie, salezjanin z Konga, Wan Tan, salezjanin z Wietnamu, Wojtek – wolontariusz z Polski oraz wujkowie – wychowawcy i ciocie – kucharki pochodzenia ugandyjskiego. Jedna z nich, Angela jest pielęgniarką i odpowiada za zdrowie chłopaków. Misja leży cztery kilometry od kościoła w Namugongo, gdzie zginęło dwudziestu dwóch tzw. męczenników ugandyjskich – pierwszych męczenników czarnej Afryki doby nowożytnej.

Na środku misji jest plac. Na placu dziesięciometrowa idealnie okrągła palma. Obok palmy dziedziniec w kształcie trójkąta równobocznego. Przy trójkącie liściaste drzewo, na którym wisi pięć kilogramów metalu – dzwon. Chłopcy z CALM wstają przed słońcem. Oficjalnie o szóstej rano, gdy jeden z wychowawców uderzy kilka razy metalowym prętem w pordzewiałą felgę od małego samochodu, zawieszoną na drzewie.

Wchodzę do sypialni. Dwadzieścia sześć łóżek ustawionych piętrowo. Między łóżkami pół metra przestrzeni, a korytarz główny szeroki na metr. Dwudziestu sześciu chłopców mieszka na przestrzeni mniejszej niż salon gościnny w domu, w którym się wychowałem w Suwałkach. W sypialni chłopaków wysprejowany pod sufitem napis: We love father Richard (Kochamy ojca Ryszarda).

Rano chłopcy ustawiają się na dziedzińcu w trójkąt. Zielone mundurki to podstawówka, biało-czarne – szkoła średnia. 140 chłopców śpiewa piosenkę, klaszcze w dłonie, rytmicznie porusza rękoma i nogami, aż zejdzie się cała rodzina: ugandyjscy bracia. Modlą się w języku luganda i angielskim. Potem jak mrówki idą rządkiem do szkoły, do osiemdziesięcioosobowych klas.

Poszedłem razem z nimi. Pierwsze dni pobytu w Ugandzie. Założyłem kamerę na specjalny statyw naramienny. Szliśmy środkiem wioski, ludzie patrzyli na mnie jak na ufoludka. Nagrywałem, co mi wpadło w oko. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że Uganda to państwo policyjne i że szef miejscowej policji nie da mi pozwolenia na filmowanie publiczne. Dlaczego? Bo moja kamera jest zbyt duża.
Good morning our visitors (Witamy naszych gości) – słyszę przywitanie w każdej klasie.

Dyrektor oprowadza nas po całej szkole, wchodzimy do wszystkich siedmiu klas podstawowych. Za dziesięć minut przerwa. Świetnie, zrobię na spokojnie ujęcia kamerą, jak dzieci biegają, krzyczą, jedzą.

Przerwa. 300 dzieci wybiega z klas. Widzę, że biegną w kierunku mojej kamery. Napływają dziesiątkami. Czuję przerażenie. Czy ta kamera ma jakiś magnes w środku? Na ucieczkę za późno. Obserwuję, uśmiecham się i czuję, że moje buty i spodnie mają na sobie kilkanaście odbić bosych stóp. Bronię kamery, spodnie i buty się nie liczą. Widzę że chłopczyk ma zegarek na pasku. Która godzina? Nie wie, tarczę zegarka zrobił z kawałka plastikowej butelki. Przerwa trwa pół godziny. Całe szczęście minęły już dwie minuty.

Wywiad z dyrektorem szkoły w biurze. Sekretarka obiera jajko na twardo, głośno, chcę jej zwrócić uwagę. Obok mężczyzna bierze kolejne jajko do rozbiórki. Puka łyżką metalową w skorupkę, ta pęka. Na moich uszach słuchawki, a w nich huk. Czy oni nie wiedzą jak czuły to mikrofon i ile zapłaciłem za tę czułość?! Mikrofon bezprzewodowy wychwytuje każdą muchę, która przelatuje w promieniu pięciu metrów; każde przełknięcie śliny i burczenie w brzuchu.

A niech obierają te jajka. A niech siorbią tę herbatę. A niech bzyczą te muchy i burczą brzuchy. A niech ta osa wielkości ludzkiego palca pobzykuje z przerwami sekundowymi. A niech dyrektor szkoły puka w biurko. Nieważne.

3 marca 2012 r. o godzinie 15.15 po raz pierwszy w życiu przytuliłem czarnego dziewięcioletniego chłopca chorego na AIDS. W CALM mieszkają chłopcy z AIDS. Angela – kucharka i pielęgniarka pilnuje, żeby brali lekarstwa. Skoro to jest AIDS, to znaczy ze niedługo umrą? Nie wiem. Z HIV mogą żyć kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt lat. Póki co grają w piłkę, tańczą i śpiewają, jak reszta czarnoskórych kolegów.

„Robimy wszystko, aby chłopcy poczuli tu dom. To jest ich dom” – mówi Paul, wychowawca w CALM. Tworzą małe społeczeństwo. Pełnią określone funkcje. Jeden jest szewcem, drugi krawcem, trzeci fryzjerem, niektórzy pomagają przy gotowaniu.
Chłopcy uciekają rzadko. Wtedy nie mają powrotu. „Jak to, uciekasz z domu? Gdzie idziesz, kraść idziesz? To znaczy, że masz inny dom” – mówi ks. Ryszard. Przed bramą widzę czterech Ugandyjczyków. Złapali złodzieja, związali go, przeszli przed bramą. Zabiją go, ukamienują albo podpalą oponami – ks. Ryszard recytuje z pamięci możliwe zakończenia.

Joseph opowiedział średniozaawansowanym angielskim dlaczego uciekł na ulicę. O sposobach bicia przez ojca i o tym, że to naprawdę bolało. „Nie lubiłem, gdy ojciec mnie bił. Ja chciałem się uczyć. Nie wiem skąd mi się to wzięło”.

Ks. Ryszard nauczył wychowanków dobrych manier. Wracają ze szkoły, przychodzą do niego i mówią: dzień dobry. Starsi dobry wieczór, bo wracają nawet około godziny 19.00. Good afternoon father, good evening father – stu czterdziestu chłopców chce, aby im odpowiedzieć.

„Uczymy chłopców, aby myśleli o przyszłości. O swojej przyszłości – mówi ks. Ryszard. – Nie tylko o dzisiaj i nie tylko o jutrze, ale o przyszłej szkole, zawodzie, rodzinie, pracy i miejscu zamieszkania. Niektórzy myślą, że w ciągu trzech minut wymyślą swoje jutro. Że za trzy minuty pojawi się ich świetlana przyszłość. Mija minuta, dwie, trzy, a przyszłość się nie pojawia”.

Robię ostatnie ujęcia kameleona obiektywem szerokokątnym i myślę o chłopcach z CALM. Jaki kolor będą miały ich uczucia, kiedy dom w CALM przestanie być ich domem? Gdy społeczeństwo upomni się o nich? Czy oni mają przyszłość? Z pewnością tak, ale jaką? Czarną czy białą? Jakąś mają, ale na pewno nie za trzy minuty.