facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2012 - styczeń
Każdy to sam musi wiedzieć

ks. Andrzej Godyń SDB

strona: 12



Wśród najmłodszych świętych Kościoła jest urodzona w Chile wychowanka argentyńskich salezjanek Laura Vicuña, która zmarła w 1904 r. w wieku 12 lat, ofiarowując Bogu życie w intencji nawrócenia matki. Na obrazkach jest na ogół przedstawiana jako dziewczyna o raczej europejskich rysach z rozpuszczonymi włosami.



Salezjanki z Ameryki Południowej już od dłuższego czasu powątpiewały czy znana w całym salezjańskim świecie dziewczyna z obrazka ma coś wspólnego z prawdziwą Laurą. W ubiegłym roku w laboratorium kryminalistycznym chilijskich karabinierów, na zlecenie fundacji jej imienia, przeprowadzono analizę jedynej fotografii, która po niej została, porównując ją także ze zdjęciami mamy i siostry. Obraz, który się wyłonił daleko odbiegał od współczesnych wyobrażeń. Rysy Laury są wyraźnie południowoamerykańskie, a włosy spięte. „Wiedziałyśmy, że ten obrazek nie mógł być prawdziwy – mówi siostra Elda Scalco, dyrektor Centrum Duchowości Salezjańskiej w Junín de los Andes. – Dziewczyna w skórzanych bucikach i z ułożonymi włosami nie mogła przypominać patagońskiej dziewczyny tamtych czasów”. Tym bardziej nie mogła przypominać błogosławionej Laury. Balerinki i rozpuszczone włosy w tamtych czasach byłyby dla skromnej dziewczyny bardzo nieprzyzwoite. I nie chodzi o to, że siostry z pewnością nie pozwoliłyby na coś takiego swoim wychowankom. Także sama Laura musiałaby czuć się bardzo zawstydzona.


Śmieszność z lęku przed śmiesznością

Dziś może się to wydawać nawet zabawne. Granice obyczajowości przesunęły się bardzo daleko. Obyczaje zmieniły się na bardziej bezpośrednie, język na bardziej wulgarny, zmienił się też sposób ubierania się. Można by powiedzieć – radykalnie.
Wiadomo, że szczególnie młodemu człowiekowi trudno oprzeć się modom, trendom, temu, co widzi w telewizji, na bilboardach, w wideoklipach, na koncertach, na ulicy. Kiedy dopiero szuka się własnej tożsamości, obawa przed odrzuceniem i śmiesznością jest problemem dramatycznie ważnym. Kiedyś właśnie ta obawa pomagała zachowywać się i ubierać skromnie, starać się nie zwracać na siebie przesadnej uwagi. Dziś przeciwnie – żeby nie narażać się na śmieszność, nie tylko zresztą młodzi ludzie, gotowi są przekraczać granice przyzwoitości, smaku, estetyki. I śmieszności. Tak jest, właśnie tej, przed którą starają się uciec, choć często nawet nie zdają sobie z tego sprawy.

Ale nie musi tak być. Nie jest tak, że młodzi ludzie tych granic nie widzą, szczególnie, jeśli ktoś starał się im je pokazać. Świetnie, jeśli umieją to przekazać rodzice, choć wiek dojrzewania z pewnością takich dialogów nie ułatwia. Wtedy o wiele większe znaczenie mają rówieśnicy. Kiedy w salezjańskim oratorium przy parafii św. Stanisława w Płocku animatorzy rozmawiają z ks. Dariuszem Machniakiem SDB, udowadniają, że żeby móc czuć się akceptowanym, nie trzeba za wszelką cenę zwracać na siebie uwagi.


Zależy czy im to ktoś powie

„Jeśli chcemy rozmawiać o przekraczaniu granic – rozpoczyna ks. Darek – to po pierwsze trzeba znać granice. U nas są nimi zasady obowiązujące w oratorium, na przykład dekalog animatora”. Zasady obowiązujące w oratorium są tłumaczone. „Rozmawialiśmy już o wulgarności, kwestii palenia papierosów, o używkach. Nie tylko o tym mówimy, ale też nie boję się zwrócić uwagi, że takie formy czułości, jak pocałunki, które są zarezerwowane dla małżonków, w oratorium rażą szczególnie.” Animatorka Sylwia widzi też inny aspekt: „Wiele zależy od środowiska. Co innego wypada w oratorium, co innego w szkole, co innego na imprezie”. To, co nie zdarza się w oratorium, zdarza się w szkole, ale i tam wiadomo, kiedy pewne granice zostały przekroczone. „Pamiętam – mówi Agnieszka – jak były testy gimnazjalne. Dziewczyna przyszła jak na imprezę: w miniówce, obcisłej bluzce z dekoltem, w szpilkach. Wszyscy wiedzieli, że przegięła.” Na pytanie, dlaczego to jest niedobre, Sylwia odpowiada, że po prostu nie wypada. „Bo to jest szkoła. Nie przychodzi się do szkoły, żeby robić z siebie obiekt zainteresowania”. „Przecież można być ładnie ubranym, ale nie wyzywająco” – dodaje Kamil.

Dalsza rozmowa dotyczy granic przyzwoitości. „To każdy sam musi wiedzieć” – twierdzi Kamil. „Tamta dziewczyna ze szkoły Agnieszki nie wiedziała?” – pyta ksiądz. „Na pewno wiedziała” – tu wszyscy są zgodni. Krzysiek mówi: „Ale to zależy od wychowania, co każdy wyniósł z domu”. „Może mama się tak ubiera” rzuca ktoś złośliwie, wzbudzając wesołość.
Na pytanie ks. Darka, kiedy człowiek czuje się „wyzwolony” z poczucia wstydu, Arek mówi: „Kiedy jest przyzwolenie. Jeśli wciąż widzi się na bilboardach pewne rzeczy, to można zacząć myśleć, że to normalne, że też tak mogę przyjść ubrana czy ubrany.” Ksiądz dzieli się swoim spostrzeżeniem: „Naprawdę dobre osoby pozbywają się wstydu, kiedy pierwszy raz spożyją alkohol”. Kamil potwierdza: „Bo taki »wstawiony«. gość czuje się bardziej pewny siebie”. Ale później żałuje? Odpowiedź „jeśli cokolwiek pamięta” kolejny raz wzbudza wesołość. Ktoś dodaje: „Zależy czy im to ktoś powie”. „A zdarzało wam się powiedzieć znajomym: słuchaj, przegiąłeś?”. „Oczywiście – odpowiada Agnieszka – powiedziałam, koleżance, że jeżeli dalej chce przychodzić do mnie pijana, ukrywać się przed rodzicami, to możemy być co najwyżej znajomymi z osiedla i nic więcej”.


Sami się wychowują

Na koniec ks. Darek zwraca uwagę na inny rodzaj wstydu: „Bycie chrześcijaninem powinno być dla nas powodem do dumy. Ksiądz Bosko mówił, że trzeba się wstydzić tylko grzechu. Jednak to, co zauważyłem w ostatnim czasie, to to, że czasem niektórzy ludzie traktują wiarę jako »obciach«. Wstydzimy się bycia chrześcijaninem. A dlaczego? Bo boimy się, że źle wypadniemy w oczach innych, że nas nie zaakceptują”. Ale raczej nie Sylwia i pozostali animatorzy płockiego oratorium. Każdy, kto wchodzi na jaj facebookową stronę musi przeczytać: „Nie wstydzę się Jezusa”.
Po spotkaniu ks. Darek mówi: „Oni się sami nawzajem wychowują. Szczególnie widać tę różnicę, kiedy są z tymi, którzy przychodzą do oratorium po raz pierwszy. Niedawno była tu grupka chłopców, którzy chwalili się, że ich koleżanka z klasy upiła się tak, że wylądowała w szpitalu. Dla nich taki wybryk to żaden wstyd, ale powód do dumy. Można to porównać z tym, co mówili dzisiaj nasi animatorzy. Ale na początku z niektórymi z nich było podobnie. Kiedy tu przyszli mówili do mnie „proszę pana”. Dla nich sama rozmowa z księdzem w sutannie była przekroczeniem pewnej bariery. Na przykład dla Maćka to w pewnym momencie był wybór między oratorium a chuliganką. Przyszedł kiedyś z grupą podobnych sobie chłopców i »ściął się« z jednym animatorem. Już prawie miał się bić, kiedy ten mówi do niego: »Tyle dla ciebie robimy, a ty tak się zachowujesz«. No i zawstydził się. Obrócił się, żeby nikt go nie widział, bo mu łzy stanęły w oczach i w tym momencie zmienił swoje życie. A teraz nie wstydzi się mówić o tym, dawać świadectwo”.


Surogat miłości

Ludzie zawsze będą wstydzili się, bo zawsze będą się bali źle wypaść. Dziś wbrew pozorom nie wstydzimy się mniej. Może nawet więcej, bo kiedyś łatwiej było mieć wewnętrzny duchowy i moralny kręgosłup. Budowały go wiara, wychowanie, trudniejsze warunki życia, większa konieczność liczenia się z drugim człowiekiem. Ale być może w czasach, w których nie było rozwodów, a liczne rodzeństwo było regułą a nie wyjątkiem, najważniejsza była pewność miłości. Kiedy jej brakuje, człowiek szuka akceptacji u innych nawet za cenę przekraczania barier, których złamania normalnie by się wstydził. Dziś stajemy się coraz bardziej „zewnątrzsterowalni”, bo coraz trudniej o tych, którzy wiedzą, co jest dobre, a co złe. Wprawdzie z telewizji, od dyżurnych „autorytetów”, celebrytów, ekspertów możemy usłyszeć wiele współczesnych „mądrości”, tylko, że nie jesteśmy pewni, czy za chwilę nie pojawią się następni, którzy dotychczasowe „niepodważalne”, namaszczone frazesy obalą i wyśmieją, dziwiąc się przy tym, że można było poważnie traktować takie niedorzeczności. Dlatego wciąż się rozglądamy, jak zareagują inni. Jeśli reagują podobnie, oddychamy z ulgą – całe stado nie może się mylić. Nawet, jeśli idziemy w przepaść, to nie sami.
Za to bardzo młodzi ludzie z płockiego oratorium dowiadują się, że istnieje mądrość inna niż medialna. Prawdziwa. Ta, która mimo cywilizacyjnych i kulturowych przemian nie zmienia się, bo jest zakorzeniona w tym, co niezmienne, choć pewnie nie umieliby tego tak nazwać. Intuicyjnie wiedzą, gdzie są granice dobra i zła, dobrego i złego smaku, wstydu i bezwstydu. Nawet jeśli nie wszyscy mieli szczęście przejąć ją od rodziców, to spotkania formacyjne w oratorium pomagają im zrozumieć jej wagę. I choć ich sposób zachowania i noszenia się bardzo różnią się od tych z czasów błogosławionej Laury łączy ich z nią to, że na pewno nie chcieliby przekraczać granic tego, co złe, co pozbawione smaku, co nieprzyzwoite. Czego każdy normalny człowiek w każdych czasach po prostu by się wstydził.