facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2010 - maj
GDZIEŚ BLISKO. Starszy brat

Małgorzata Tadrzak-Mazurek

strona: 12



W jakiejś publikacji na temat wychowania przeczytałam, że dzieciom do życia potrzeba naprawdę bardzo niewiele – miłości, jedzenia i… miłości. A niewątpliwie miarą naszej miłości jest poświęcony im czas.

Innymi słowy dzieciom, młodzieży nie trzeba niczego innego, oprócz nas samych. Chcą po prostu nas. To nieprawda, że muszą znać biegle kilka języków i popołudnia spędzać na korepetycjach, a my w pracy, zarabiając na to. To nieprawda, że muszą umieć pływać, grać w tenisa, jeździć konno i na nartach. Że niezbędna do życia jest umiejętność tańca, śpiewu, gry na instrumencie i co tam jeszcze uznamy za „przydatne”. Można być naprawdę nieszczęśliwym, posiadając te wszystkie umiejętności i potrafiąc wyrazić to nawet w kilkunastu językach. Oczywiście nie ma niczego złego w nauce języków czy zdobywaniu innych umiejętności, ale zło jest wtedy, kiedy dzieje się to kosztem naszych więzi, relacji i czasu spędzonego wspólnie. Kosztem, a właściwie zamiast, miłości.
Ostatnimi czasy media ze zdziwieniem szeroko komentowały badania „Rzeczpospolitej”, z których wynikało, że młodym ludziom najbardziej brakuje bliskości dorosłych, rodziców, wychowawców. Skąd to zdziwienie? Któż z nas nie potrzebuje bliskości innych osób? Czyż dzieci i młodzież różnią się w tym od nas, dorosłych? Ba, ze względu na swoją emocjonalność i niedojrzałość potrzebują tego w o wiele większym stopniu niż dorośli. Żeby dojrzeć potrzebują miłości, bez tego po prostu nie są w stanie dorosnąć. Owszem, w sensie fizycznym staną się dojrzałymi ludźmi, ale wewnętrznie nie rozwiną się.

Asystencja
Doskonale wiedzą o tym salezjanie, którym św. Jan Bosko, ich założyciel, zostawił wzór postępowania z młodymi – system wychowawczy, zwany zapobiegawczym, który zakłada stałą obecność wychowawcy wśród wychowanków (asystencję). I nie chodzi o to, żeby podążać za wychowankiem wszędzie tam, gdzie on będzie miał kaprys pójść (on do pubu, my za nim), ale żeby mądrze wyznaczać mu szlak, po którym będzie chciał z nami wędrować. Nie osiągnie się tego, jeśli nie będzie czuł się przez nas kochany. A nie da się kochać kogoś, kogo nie zna się, nie żyje jego sprawami, nie spędza z nim czasu.
Wszyscy salezjanie są spadkobiercami przesłania księdza Bosko – asystencji, czyli stałej obecności wśród młodych, ale w sposób szczególny, tzw. asystenci. Asystentami w tradycji salezjańskiej nazywa się kleryków, którzy po ukończeniu drugiego roku studiów przerywają naukę i wyjeżdżają do placówek salezjańskich, żeby żyć pełnią życia zakonnego i pracować z młodzieżą. Asystencja trwa na ogół dwa lata, czasami może być skrócona bądź przedłużona (np. ze względu na podjęcie kolejnych studiów). Po tym czasie klerycy wracają do seminarium studiować teologię.
W inspektorii wrocławskiej jest w tej chwili kilku asystentów w różnych placówkach. Na ogół tych większych. Liczba powołań spadła, więc nie każda placówka ma możliwość formowania asystenta. Jeszcze kilka lat temu było ina-
czej, rzadko kiedy był tylko jeden asystent w danej placówce, a zdarzało się, że było ich kilku. Czasy jednak zmieniły się. Zmienił się też rodzaj asystencji.

Świadectwo
„Teraz już nie wystarczy samo bycie wśród młodych – mówi Jacek Szwaj, kleryk asystent we wspólnocie św. Jana Bosko w Poznaniu. – Im już nie wystarczy, że pogram z nimi w piłkę czy pójdę do parku. Oni mają całą masę problemów, z którymi sobie nie radzą, zadają masę trudnych pytań, na które trzeba sobie najpierw samemu odpowiedzieć, żeby nie zbyć ich byle czym. Są wymagający.”
A przecież asystenci to młodzi ludzie, którzy sami potrzebują jeszcze formacji. „Nie wolno powierzać im zadań, którym nie będą w stanie podołać – tłuczmy ks. Krzysztof Szymczak SDB, dyrektor poznańskiej wspólnoty św. Jana Bosko. – Oni raczej funkcjonują wśród młodych, jak starszy brat w rodzinie. Rozmawiają, pomagają, towarzyszą, ale nie mogą odpowiadać za organizację dzieła, od tego są starsi współbracia. To ich asystenci obserwują, uczą się, to oni powinni być dla nich przykładem.”
Mimo że asystenci sami jeszcze podlegają formacji, ich rola jest jednak nie do przecenienia wśród młodzieży, po pierwsze dlatego, że są niewiele starsi od swoich podopiecznych. W rodzinie też naśladuje się starsze rodzeństwo i jemu chce się dorównać o wiele częściej niż rodzicom. Być może dzięki tej niewielkiej różnicy wieku asystenci także o wiele lepiej rozumieją młodzież i jej problemy, a także stają się bardziej autentycznymi świadkami wiary wśród niej. To dlatego posyłani są tam, gdzie ich obecność może mieć ogromne znaczenie, np. do nowicjatu czy oratoriów.
Kleryk Franciszek Janyga na przykład jest „starszym bratem” nowicjuszy w Kopcu. Tryska radością i poczuciem humoru. „Co ja tu robię? Wszystko to, co nowicjusze. Dzielę z nimi czas podczas modlitwy, rekreacji, posiłków, mam z nimi zajęcia… I właśnie muszę gonić, bo zaraz się zaczynają.”
Bardziej rozmowny okazuje się kleryk Mateusz Krzywda ze wspólnoty św. Jana Bosko z Lubina. Z zapałem opowiada o swojej obecności w oratorium, o grze w bilard, piłkarzyki, o organizowanych dla setek młodzieży z gimnazjum tzw. Stacjach Bosko, całonocnych spotkaniach formacyjno-rekreacyjnych, o tym, że dzieci przychodzą do oratorium tylko w soboty a młodzież w ciągu tygodnia… I o tym, że asystencja dała mu nadzieję, że młodzi ludzie wciąż potrzebują salezjanów. „A właściwie nie salezjanów – poprawia się po chwili – ale Jezusa Chrystusa, którego im przynosimy”.
Nieco inne doświadczenia ma kleryk Jacek Szwaj, ale i jego asystencja wygląda trochę inaczej. Co prawda zajmuje się też ministrantami i scholą w parafii, ale głównie czas poświęca na studiowanie muzyki rozrywkowej na Akademii Muzycznej. Tam jego obecność wzbudza niemałe zdziwienie, a i środowisko nie zawsze jest przyjazne i rozumiejące nauczanie Kościoła, o powołaniu nie wspominając. Jest to więc bardzo trudna asystencja, ale niesłychanie ważna. Bo gdyby nie on, to być możne ci młodzi, z którymi się spotyka nie mieliby szansy zadać ważnych pytań, nie zmusiliby też jego samego do zastanowienia się nad odpowiedziami.

Wystarczy być
Czy dziś wystarczy tylko być wśród młodych, czy trzeba mieć wiedzę, elokwencję, odpowiednie argumenty? Czy ksiądz Bosko się mylił? Czy czasy aż tak się zmieniły? Na pewno inna jest obecność wśród młodych, którzy sami garną się do Kościoła i wśród tych, którzy go atakują czy nie rozumieją, ale nie ulega wątpliwości, że i jedni, i drudzy potrzebują obecności drugiego, kochającego człowieka. Potrzebują miłości, najpierw rodziców, a później także wychowawców i przyjaźni innych młodych. I to się nie zmienia, bez względu na czasy. Nawet jeśli obecność ma być „tylko” znakiem sprzeciwu. Może czasami nie trzeba słów czy czynów…
Czasami starszego brata się nie rozumie, kłóci się z nim, obraża na niego, złości. Ale jak dobrze go jednak mieć.