facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2010 - kwiecień
MISJE. Wspomnienie

ks. Michał Woźnicki SDB

strona: 18



Dostałem niedawno wiadomość o śmierci ks. Johna Lee, salezjanina, z którym pracowałem w Tonj, w Sudanie w latach 2005-2007. To niezwykła postać, dlatego chciałbym napisać o nim kilka słów.

John Lee, będąc lekarzem, wyjechał na studia teologiczne do Rzymu i został kapłanem. Młody, inteligentny, o wysokiej kulturze osobistej, zdolny ponad przeciętność, przystojny, silny, dynamiczny mężczyzna.

Do Tonj w Sudanie przyjechał w 2000 r. zbudować i otworzyć szpital. Stało się tak dzięki odwadze, otwartości i przyjaźni z ks. Jamesem, który był jednym z pierwszych salezjanów w Sudanie. Kiedy byłem w Tonj, ks. John prowadził szpital, który wcześniej zbudował, szkolił dla niego personel, przyjmował pacjentów. Okazało się jednak, że jest także konieczność nauczania matematyki w szkole podstawowej. Zaczął więc uczyć matematyki. Zaraz też otworzył liceum, by absolwenci podstawówki nie pozostawali bez perspektyw.

Popołudniami prowadził orkiestrę dętą, wcześniej wyposażywszy ją w instrumenty i galowe stroje. Sam ćwiczył z muzykami, także komponował dla nich. Prezentowali się pięknie. To była (i pewnie wciąż jeszcze jest) pierwsza i jedyna orkiestra dęta w Południowym Sudanie. To było nadzwyczajne, że w ciągu trzech miesięcy młodzież nauczyła się grać pierwsze utwory i w środku buszu, prawdopodobnie po raz pierwszy od początku świata, brzmiały dźwięki trąbek, klarnetów, saksofonów, fletów…

Ks. John sprowadził też dla chłopców trampolinę, sam ich uczył skakać na niej. Zdarzało się, że graliśmy razem w siatkówkę, koszykówkę. Po wiosce jeździł górskim rowerem, wożąc zawsze ze sobą na bagażniku jakieś małe, ucieszone dziecko. Ks. Lee prowadził też budowy i remonty nowych budynków szkolnych, szpitala, domu. A pacjentów przyjmował nie tylko w dzień, bo wiele razy zdarzyło się, że i w nocy ktoś przyszedł. W czasie epidemii cholery, wiosną 2007 r., z jego pomocy skorzystała rekordowa liczba pacjentów i wielu z nich udało się uratować, mimo że 200 zmarło.

W czasie mojego pobytu w Tonj ks. John sprowadził z Korei kilka kontenerów z materiałami budowlanymi, ambulans, biurka, szafy, cały sprzęt do domu i szkoły. Dzięki jego staraniom przyjechał do nas koreański biskup, który w Korei organizował pomoc dla Sudanu. Nakręcono wtedy film o salezjanach w Sudanie i w Tonj.

Ks. Lee co niedzielę jeździł do wiosek – zawoził lekarstwa i odprawiał tam msze św. Kiedy nie było kucharki, gotowaliśmy razem albo sam dla nas gotował. Czynił wiele dobrego i nie wszystkiego byłem świadom. Wzbudzał podziw, z którego niestety wynikała też ludzka zazdrość, a nawet niechęć czy strach. Bardzo kochał Sudańczyków, młodzież sudańską, dzieci, a oni bardzo lubili i szanowali jego.

Kiedy przyjechałem do Sudanu, ks. John bardzo mi imponował i pomógł. Potem przyszło parę nieporozumień i stosunki bardzo się ochłodziły. Każdy robił swoje, to znaczy on tak wiele, jakby wszystko, a ja tak mało, jakby nic. Kiedy wyjeżdżałem z Sudanu, miałem okazję z nim porozmawiać w Chartumie. Ta była rozmowa inna niż wcześniejsze – wszystko, co mało ważne, powiedział na początku… Dobre słowa zostawił na koniec. Najszczerzej podziwiałem tego człowieka i szanowałem.

Ks. John rok temu poważnie zachorował. Wyjechał z Tonj do Korei, aby się leczyć. Terapia przeciwrakowa trwała długo. Przed kilkoma miesiącami wyglądało na to, że wróci do sił i... do Sudanu. Stało się jednak inaczej i trzeba przyjąć to jako chwałę i zwycięstwo Boga. Wierzę, że ks. John zasłużył na Niebo. Jestem wdzięczny Bogu, że mogłem go podziwiać, być świadkiem jego poświęcenia i miłości do Sudanu i Afryki.