facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2012 - kwiecień
PRAWYM OKIEM. Nie zabijaj – norma przestarzała

Tomasz P. Terlikowski

strona: 22



Cywilizacja śmierci nabiera rozpędu. Kolejne grupy ludzi wprowadzane są na listy przeznaczonych do likwidacji. I nic nie wskazuje na to, by ten proces miał być w najbliższym czasie zatrzymany.


Ostatnio na łamach prestiżowych czasopism medycznych i bioetycznych pojawiło się – niemal równocześnie – kilka absolutnie kuriozalnych artykułów. Ich autorzy, bez najmniejszego zażenowania, przekonywali, że czas skończyć z przykazaniem „nie zabijaj”, bowiem jest ono przestarzałe i nie bierze pod uwagę potrzeb ludzi współczesnych. Niewiarygodne? Pewnie, że tak, ale jednocześnie boleśnie prawdziwe.

Zaczęło się od artykułu w „Journal of Medical Ethics”, w którym dwaj amerykańscy bioetycy Walter Sinnott-Armstrong i Franklin G. Mill oznajmili, że wiedzą, jak rozwiązać problem z liczbą narządów pojedynczych niezbędnych do przeszczepów. Metodą tą miałoby być... odrzucenie zasady, że lekarz nie może zabijać swoich pacjentów. „Tradycyjna medycyna zakłada normę, że lekarz (…) nie może zabić swoich pacjentów. Ta norma traktowana jest często jako absolutna i uniwersalna. My jednak argumentujemy, że zabicie samo w sobie nie jest moralnie złe, choć pozostaje moralnie złe spowodowanie całkowitego kalectwa” – napisali Walter Sinnott-Armstrong i Franklin G. Mill.

Obaj bioetycy związani z National Institutes of Health otwarcie przyznają, że rutynowo uznaje się żywych pacjentów za martwych, by ich narządy mogły być przeszczepione. Zabija się jednych pacjentów, by uratować innych. Dla autorów tekstu Co czyni zabijanie złym? nie jest to jednak problemem, bowiem „zabicie pacjenta pozbawionego wszystkich funkcjonalnych umiejętności i autonomii, nie stanowi braku szacunku dla jego autonomii, bowiem jest on tej autonomii pozbawiony. Nie jest także niczym złym zabicie go, jeśli czyni się to tak, by go nie zranić”. Problem w zabójstwie nie jest, kontynuują moraliści, pozbawienie kogoś życia, ale pozbawienie go wszystkich możliwości życiowych.
Głos wzywający lekarzy do zabijania pacjentów nie jest zresztą odosobniony. Podobne apele sformułowała na łamach prestiżowego pisma „Bioethics” dr Catherine Constable z New York University School of Medicine. Jej zdaniem pacjenci w stałym stanie wegetatywnym powinni być standardowo pozbawiani jedzenia i nawadniania. Wyjątkiem mają być ci, którzy wyrazili jasną wolę, by podtrzymywać ich przy życiu, gdyby znaleźli się w takim stanie. Powodem głodzenia nie ma być jednak ani interes zabijanych, ani pieniądze, ale... interes społeczny. Powodem skazania na śmierć ma być to, że osoby w stanie wegetatywnym i tak nie są osobami, zabicie ich nie jest więc problemem etycznym. Co więcej, zdaniem lekarki, większość ludzi nie chciałaby znajdować się w stanie takim, jak Terri Schiavo, a zatem, jeśli znajdą się w takim stanie trzeba przyjąć (chyba, że jasno postanowili inaczej), że nadal by tego nie chcieli. I w efekcie skazać na śmierć głodową. Lekarki nie przekonuje przy tym fakt, że część z chorych może odzyskać świadomość, bowiem... – jej zdaniem – oni i tak nie wrócą do pełnego zdrowia.

Ale i ta propozycja nie jest jeszcze najgorsza. Laur zwycięzcy w najbardziej okrutnej propozycji złożonej przez „bioetyków” (cudzysłów jest tutaj niezbędny) należy się Alberto Giublinie’a i Francesce Minevra, którzy na łamach „Journal od Medical Ethics” domagali się zaakceptowania aborcji postanatalnej (dla niezorientowanych chodzi o dzieciobójstwo) w przypadkach, w których w krajach Zachodu dopuszczalna jest aborcja. Ich argumentacja opiera się na stwierdzeniu, przyjmowanym przez większość utylitarystycznie nastawionych zwolenników aborcji, że sama przynależność do gatunku ludzkiego nie oznacza jeszcze prawa do życia. To ostatnie przysługuje dopiero „osobom”, czyli istotom, które są w stanie przypisać własnemu życiu fundamentalną wartość i zdolnym do odczuwania lęku przed jego utratą. Niemowlęta rzeczywiście takich zdolności nie mają, ale trzeba też powiedzieć jasno, że nie mają ich także dzieci dwuletnie. Tym problemem jednak bioetycy się nie zajmują, zamiast tego wskazują tylko, że adopcja nie jest odpowiednią alternatywną dla postnatalnej aborcji także zdrowych dzieci. A nie jest, bowiem interesy osób są istotniejsze niż interesy „osób potencjalnych” (w tym przypadku noworodków). Matka takiej potencjalnej osoby może odczuwać dyskomfort związany z adopcją, więc etycznie będzie jej przyznać prawo do zabicia swojego dziecka, które to – najwyraźniej – takiego dyskomfortu nie wywołuje.

Powstrzymam się od jasnego wyrażenia, co sądzę o wymienionych powyżej specjalistach... Słowa, jakie cisną mi się na usta są bowiem zdecydowanie niecenzuralne.