facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2010 - grudzień
ROZMOWA Z ... Masz mieć czas

ks. Andrzej Godyń SDB

strona: 9



Rozmowa z ks. Markiem Kujawskim SAC – założycielem i duszpasterzem Hospicjum Królowej Apostołów w Radomiu

Wolontariat w hospicjach pojawił się stosunkowo niedawno…
Ruch hospicjów domowych rozpoczął swoją działalność w 1983 r. w Gdańsku. Wprawdzie już wcześniej były różne inicjatywy, ale tak naprawdę pierwszą profesjonalnie przygotowaną wspólnotę wolontariuszy hospicyjnych zorganizował pallotyn ks. Eugeniusz Dutkiewicz razem z panią Joanną Muszkowską-Penson. Pierwsi zorganizowali akcję szukania ludzi gotowych do pomagania w sytuacjach granicznych. Potem w wielu miastach powstawały wspólnoty wolontariuszy. W Szczecinie w 1987 r. poznałem salezjanina ks. Lucjana Gierosa – on budował szkołę a ja budowałem pierwszy na Pomorzu Zachodnim Dom Hospicyjny. W owym czasie hospicja domowe zaczęły powstawać jak grzyby po deszczu, najczęściej przy parafiach, kościołach, zakonach, bo to naturalne środowisko odnajdywania Samarytanów.

W styczniu 2001 r. ks. bp Jan Chrapek pisał, że z radością obserwuje rozwój różnych grup wolontariatu. Ksiądz natomiast podczas zeszłorocznej konferencji wolontariatu hospicyjnego „Samarytanin pilnie poszukiwany” mówił, że brakuje wolontariuszy hospicyjnych. Czasy się zmieniły, czy wolontariat hospicyjny jest tak wymagający?
To był chyba najpiękniejszy list księdza biskupa Chrapka, napisany, kiedy wolontariusze rzeczywiście garnęli się do hospicjów. Dziś wolontariuszy jest mniej. W Polsce zachodzą szalone zmiany, które przekładają się na zmiany w wolontariacie. Osoby, które chcą być wolontariuszami, to albo łatwy, albo trudny „materiał do obróbki”. A teraz przychodzi coraz trudniejszy. Bo do opieki nad umierającym człowiekiem muszą być ludzie szczególni. Nie można wziąć kogoś z ulicy. Akcja typu „więźniowie do hospicjów” to nieporozumienie, chyba że myślimy o zajęciach i sprawach niezwiązanych bezpośrednio z opieką.

Konieczne jest solidne przygotowanie do takiej służby?
Oczywiście. Obserwujemy ludzi przez tygodnie, niekiedy miesiące, zanim nabierzemy przekonania, że kandydat nadaje się do hospicjum. Ktoś może się nadawać do porąbania drewna, umycia podłogi, przyniesienia węgla czy zrobienia strony internetowej, ale do bycia przy umierającym potrzeba czegoś więcej – kwalifikacji wewnętrznych.

Czego wymagacie od kandydata?
Po trosze wszystkiego. Patrzymy i na rozum, i na serce. Obserwujemy reakcje w różnych sytuacjach. Przychodzą do nas najróżniejsze osoby, kierujące się najprzeróżniejszymi pobudkami. Zdarzają się też osoby zaburzone emocjonalnie, które przychodzą do hospicjum, by je przytulić. Ponieważ staramy się stworzyć ciepłą, „kominkową” atmosferę, przychodzą tu szukać miejsca dla siebie. A nam chodzi o to, by być gotowym do pomocy innym. Dawać, a nie brać. W związku z tym potrzeba naprawdę tygodni i miesięcy, żeby sprawdzić, jak ktoś się zachowuje w różnych sytuacjach. Najpierw kandydat przebywa wśród innych wolontariuszy, nabywa ogłady. Jest na spotkaniach z osieroconymi, którzy dzielą się tym, co przeżywają, bierze udział w kursach, zjazdach, szkoleniach, konferencjach w całej Polsce. Kiedy stwierdzimy, że dojrzał wystarczająco, zabieramy go na wizytę do chorego.

Czyli kandydaci muszą być mocno zmotywowani, żeby w tym postanowieniu wytrwać?
Tak. Tylko wolontariat akcyjny jest łatwy. Żeby zbierać pieniądze do puszki nie trzeba wiele. Natomiast tu sprawa jest tak poważna, że potrzebne jest wprowadzenie selekcji. Wolontariusz w hospicjum to miłosierny Samarytanin. Tu liczy się przede wszystkim poświęcony czas, a dzisiaj świat nie ma czasu. Mówimy: chcesz być w hospicjum, to masz mieć czas. Prawie na każdą zasadę w hospicjum ktoś się „jeży”, więc nietrudno o rerzygnację. Jeśli, np. po 8 miesiącach prób zespół hospicyjny stwierdzi jednak, że kandydat się nadaje, to idzie z nim do chorego do domu. Idzie do kogoś, kto nie rusza się z łóżka, nawet dostaje od niego klucze do mieszkania. Ja muszę mieć sto procent pewności, że tam nic złego się nie stanie i jeśli powiedział, że w tym czasie będzie, to wcześniej się nie ulotni. Stąd już na początku mówi się mu: masz mieć czas. I dlatego najlepiej sprawdzają się osoby stanu wolnego, emeryci, młodzi, a także członkowie rodzin osób, u których posługiwało hospicjum.

Jak duże jest Wasze hospicjum?
Nasza wspólnota hospicyjna liczy 53 wolontariuszy, a posługą otaczamy średnio blisko 40 chorych. W Radomiu na Wiejskiej mamy bazę, leki, sprzęt, 6 karetek. Tam przyjmujemy zgłoszenia chorych. W pierwszy wtorek miesiąca mamy spotkania edukacyjne dla wolontariuszy i kandydatów, a w pierwszą niedzielę spotkanie z rodzinami osieroconymi. Na stałe w posługę zaangażowanych jest prawie 30 osób, którzy służą podopiecznym zamieszkałym w promieniu 50 kilometrów.

Wolontariuszy jest więcej niż chorych?
Tak. I tak być powinno. Moglibyśmy przyjąć dwa razy tylu chorych, ale chodzi o to, by zapewnić im to wszystko, czego potrzebują. Poza tym trzeba pamiętać, że hospicjum to nie tylko chorzy. Hospicjum to chory i środowisko, w którym żyje: mama, tata, brat, siostra. Jeśli dziecko jest chore, to i wszyscy domownicy są chorzy. Wolontariusze przychodzą nie tylko pomóc dziecku od strony medycznej, ale też wesprzeć matkę i ojca, wesprzeć tych wszystkich, którzy są wokół. Jeśli chory jest ojciec, trzeba zająć się dziećmi. Wolontariusze tworzą interdyscyplinarny zespół, który służy całej rodzinie. Kiedy chory umiera, pozostają sieroty. Zarówno te malutkie, jak i te duże. Często ci ludzie przez lata są wycofani z życia, przygnębieni, pozbawieni radości, jeśli nie pomoże się im właściwie przeżyć czasu żałoby.

Pięćdziesięciu wolontariuszy to dużo. Jak udało się ich zebrać?
Myślę, że to jest cud Boży. Najwięcej jest pielęgniarek, potem lekarzy, bez których nie ma hospicjum. Pozostali to ludzie niezwiązani z medycyną. Staram się zawsze, by wolontariuszy „medycznych” i „duchowych” było jak najwięcej. Ksiądz Eugeniusz, który założył Hospicjum Pallottinum w Gdańsku, szukał wolontariuszy, którzy potrafiliby pomóc rodzinie. Szukał duchownych, psychologów, masażystów, rehabilitantów, a poza tym zwykłych zjadaczy chleba, którzy mieliby serce i gotowość służenia człowiekowi. My go w tym naśladujemy. Najwięcej w naszej wspólnocie jest osób w średnim wieku i starszych. Często to emeryci, którzy chcą jeszcze zrobić coś pożytecznego w życiu, a mają czas i jakieś doświadczenie, bo np. opiekowali się wcześniej swoimi bliskimi.

Co ich motywuje?
Noszą w sobie potrzebę pomagania innym. Czasem to jest wychowanie wyniesione z domu, zaproszenie szkolnego katechety, czasem spontaniczna odpowiedź na ogłoszenie. No i bardzo często stoi za tym wiara.

Widzi Ksiądz zmiany zachodzące w wolontariuszach?
Ogromne. To są często ludzie, których potem w ich środowisku nie poznają. Mieliśmy w Szczecinie wolontariusza, który deklarował się jako niewierzący. Najpierw dawaliśmy mu do wykonania jakieś prace w ogródku, coś do malowania. Mieliśmy kaplicę na parterze, a chorzy leżeli na piętrze, więc trzeba ich było z łóżkiem zwieść na codzienną Eucharystię. I on zwoził ich do kaplicy, ale sam czekał na zewnątrz. A ja przy różnych okazjach mówiłem, tak żeby usłyszał: że choremu na pewno jest przykro, kiedy idzie na mszę św., a jego przyjaciel zostaje za progiem. No i później widzę, że ten chłopak przyprowadza łóżko i zostaje w kaplicy. Upłynął jeszcze jakiś czas i widzę, że nasz wolontariusz wjeżdża z łóżkiem już pod sam ołtarz. Najpierw pomagał przekładać choremu kartki w śpiewniku, potem sam zaczął śpiewać, aż pewnego razu zobaczyłem, jak klęka przy łóżku chorego przyjaciela, żeby przyjąć komunię świętą. Dzisiaj jest żonaty, ma dwoje dzieci, chodzą razem do kościoła. To jest dla mnie przykład, jak wolontariat w hospicjum potrafi sprawić, że człowiek dojrzewa.

Jak wolontariusze znoszą świadomość, że przyjaźnią się z kimś, kto wkrótce odejdzie?
Widać, jak głęboko przeżywają te odejścia. Każde odejście zostawia ślad w sercu i duszy. Mimo mocnych przeżyć, ból rozstania ubogaca i rozwija, rozszerza myślenie i działanie. Powiem – uszlachetnia.

To, co robią, oddziałuje na innych? Na ich rodzinę, przyjaciół?
Tak, można to wręcz nazwać apostolatem. Powiedziałbym, że wolontariusze, a szczególnie hospicyjni, to najbardziej wartościowa część społeczeństwa. I nie zawsze dobrze traktowana. Czasem nie usłyszą zwykłego „dziękuję”. A już krzywdzenie wolontariuszy, woła o pomstę do nieba. Poza tym często w mediach informacja o hospicjach jest wypaczona. Choć chorych jest coraz więcej, brakuje ludzi do pomagania, bo nie ma bodźca, zachęty, pomocy w zrozumieniu, jak ta trudna służba jest ważna. Bo posługa hospicyjna, w odróżnieniu od opieki paliatywnej, jest z założenia bezinteresowna, samarytańska. Miłosierny Samarytanin nie tylko poświęcił czas i nie dostał za to pieniędzy, ale jeszcze zostawił owe dwa denary. Wolontariusze hospicyjni żyją dla chorego, a nie z chorego. Wszystkie środki, jakimi dysponujemy, nie idą na wypłaty, ale na chorych: zakup leków, pieluch, sprzętu, paliwa do karetek. Myślę, że należy mocno zaapelować do biskupów, duszpasterzy, kręgów kościelnych, by zachęcali w różny sposób do obecności i pomocy chorym. Wolontariat hospicyjny już jest bardzo potrzebny, a będzie jeszcze bardziej. Coraz częściej ciężko chorymi i umierającymi nie ma się kto zająć. Coraz więcej jest rodzin rozbitych, skonfliktowanych, niezdolnych do poświęceń, wiele osób wyjechało za granicę, coraz mniej rodzi się dzieci. Stąd mój apel – z jednej strony o gotowość poświęcenia się w wolontariacie hospicyjnym, a z drugiej o nieustanne wsparcie i szczególny szacunek dla wolontariuszy.