facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2010 - luty
GDZIEŚ BLISKO. Ksiądz dziadek

ks. Andrzej Godyń SDB

strona: 12



Ks. Tadeusz Bazylczuk nie uczestniczy w oficjalnym życiu szkoły. Nie uczy, nie bierze udziału w radach pedagogicznych, nie ma zobowiązań i obciążeń związanych z podejmowaniem decyzji. Ale jest obecny. I nawet jeśli uczniowie nie pamiętają jego nazwiska, to każdy wie, kto to „ksiądz dziadek”.

„Ks. Tadeusz zawsze pracował z młodzieżą: jako wychowawca, kierownik aspirantatu, wykładowca w seminarium – mówi dyrektor Zespołu Szkół Salezjańskich w Łodzi, ks. Julian Dzierżak. – Jego młodzież nie męczy, a przecież na każdego z czasem przychodzi większa drażliwość, wrażliwość na hałas, na młodzieńczą żywotność. A on jest na to odporny. Nawet to lubi. Pełni rolę podobną do szkolnego pedagoga, ale w wymiarze duchowym i salezjańskim. Na każdą prośbę jest w konfesjonale, a z jego posługi korzystają chętnie nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. I jak widzę, także dla niego powrót do młodzieży jest nowym wiatrem w żagle.”

Człowiek historia
Wychował się pod lasem. „Czasem mówili do mnie, że jestem chłop ze wsi. A ja odpowiadałem, że do wsi mam jeszcze trzy i pół kilometra” – śmieje się ks. Tadeusz. Starał się dużo uczyć. Jednej zimy pomagała mu pani Zosia, studentka z Warszawy. Zginęła później w powstaniu warszawskim. W wieku 13 lat trafił do szkoły salezjańskiej w Sokołowie Podlaskim. Żeby mógł się w niej uczyć, zamieszkał w internacie. Dobrze pamięta tamte czasy: „Więcej ludzi zginęło tu w czasie umacniania »władzy ludowej«, niż w czasie okupacji. W wiosce, z której pochodziła moja matka, podczas obławy w czasie żniw, zginęło sześć osób, a większość złapanych mężczyzn wywieziono na Sybir”.
Przez rok szkoła w Sokołowie funkcjonowała normalnie, ale w 1948 r. odebrano ją salezjanom, a zagrożenie ze strony nowych władz tak samo dotyczyło salezjanów, jak i rodzin uczniów. „Wszyscy siedzieliśmy na jednym wózku, dlatego klimat był serdeczny, relacje bardzo bliskie. Nawet dyrektor brał udział w naszych zabawach. Ks. Tytus Robakowski prowadził harcerzy, było Towarzystwo Teatralne, grano jasełka, Mękę Pańską, ale też »Balladynę« Słowackiego. Była też naprawdę dobra orkiestra ks. Idziego Mańskiego.

Ucieczka do salezjanów
Po zamknięciu szkoły salezjańskiej wszyscy uczniowie musieli pójść do szkoły państwowej. Tadeusz zamieszkał u siostry swojej babci, ale po pierwszym semestrze uciekł do salezjanów, którzy właśnie utworzyli niższe seminarium. Pozostał z nimi na dobre. Po kilku latach został skierowany na asystencję (praktyka pedagogiczna dla kleryków salezjańskich) do internatu w Różanymstoku. „Klerycy i księża byli wtedy naprawdę bardzo blisko wychowanków, których w samym internacie było prawie czterystu. Co miesiąc do rodziców były wysyłane tzw. obserwacje, czyli uwagi o ich dzieciach. Każda z szesnastu klas miała swoje boisko do piłki siatkowej i wszystkie były wydeptane. Jak zabrano szkołę salezjanom, to zostało tylko jedno boisko, a i tak było zarośnięte” – wspomina.
Kiedy w 1954 r. zamykano szkołę w Różanymstoku, dyrektor wysłał współbraci do Augustowa, rzekomo po to, by obejrzeli częściowe zaćmienie słońca. Został ostrzeżony, że jadą „goście”. „Powiedział nam: «Tu nic nie zdziałacie, a tam przynajmniej przeżyjecie». Jednak jeden z asystentów wrócił po zegarek – tłumaczy ks. Tadeusz – wtedy była to rzecz bardzo cenna, w nowicjacie na czterdziestu nowicjuszy tylko trzech miało zegarki. Wzięli go wtedy na przesłuchanie i mocno pobili. To byli ludzie Moczara. Do pełnej radości życia już nie wrócił. Jeszcze z pół roku był w zgromadzeniu, potem odszedł. Załamał się.”
Dla salezjanów przejście ze szkół do parafii było bardzo ciężkie. Przed wojną prawie nie pracowali w duszpasterstwie, tylko w szkołach. „W seminarium działy prawa kanonicznego związane z parafiami czy duszpasterstwem nierzadko były pomijane jako niepotrzebne, za to rozszerzone były: psychologia wychowawcza, psychologia rozwojowa, nauki o wychowaniu” – mówi ks. Tadeusz.
Dziś dla ks. Bazylczuka przekazywanie tej pamięci jest bardzo ważne. „Nawiązywanie do tradycji wymaga dużo wysiłku – tłumaczy. Bardzo się cieszę, że mam żywy kontakt z salezjanami, którzy uczą i wychowują dzisiaj i mogę konfrontować ich z tym, jak to było kiedyś”.

Zawsze uśmiechnięty
„Rolę księdza dziadka zaproponowałem ks. Tadeuszowi, kiedy jeszcze był we wspólnocie seminaryjnej – mówi Dzierżak. – Przez rok chodził z tą myślą, a kiedy seminarium zostało przeniesione do Krakowa, przyszedł do mnie i powiedział: «Chcę zaangażować się w szkołę». Ponownie zapytałem, czy widziałby się z takim przydomkiem – ktoś inny mógłby poczuć się niekomfortowo czy nawet obrazić się, ale nie ks. Tadeusz.”
Jest obecny w sposób dyskretny, nie narzucający się. Kiedy zabraknie kogoś z salezjanów na porannych modlitwach, ksiądz dziadek zawsze jest w gotowości, by powiedzieć słówko na dzień dobry, udzielić błogosławieństwa. Jako były wykładowca filozofii przyrody potrafi pomóc w matematyce, fizyce, ale zna się też na literaturze. „Tłumaczył mi łacinę – mówi Kamil – a kojarzy mi się ze złotymi myślami. Jak ma słówko na dzień dobry, to zawsze rzuci jakąś swoją maksymę. Potrafi podejść, porozmawiać, zapytać z której jestem klasy, jak się czuję. Ostatnio składał życzenia koledze na 18. urodziny. Jest naprawdę bardzo sympatyczny”.
Pogodne podejście do świata zauważają też nauczyciele. „Ksiądz dziadek? – pyta pani Ania, by za chwilę odpowiedzieć – bardzo sympatyczny. Lubiany przez dzieci. Zawsze uśmiechnięty. Nie rzuca się w oczy, nie jest krzykliwy, ale zawsze obecny”. „Wspaniały człowiek, bardzo mądry – mówi pani Monika z sekretariatu. – Jak się go poprosi o pomoc, to chętnie pomoże. Potrzebowałam kiedyś niechrześcijańskich dowodów na istnienie Chrystusa. Za dwa dni dostałam cztery strony bibliografii. Doskonale się z nim współpracuje i ma świetny kontakt z młodzieżą.”
A co sam ks. Tadeusz uważa za najważniejsze u wychowawcy? „Życzliwą i sprawiedliwą ocenę wychowanków” – odpowiada. Młodzieży chętnie daje więc to, co kiedyś sam otrzymał: przekonanie, że nauka wymaga wytrwałości, a nie zrywów i przykład, jak brać się do pracy nad sobą. „Bo to największa sztuka i znak dojrzałości psychicznej i społecznej – tłumaczy. – A kto potrafi od siebie wymagać, wszędzie zda egzamin z życia.”

●●●
Nie wszyscy, którzy go tu znają i lubią, wiedzą, w jak ciekawych i trudnych czasach przyszło mu żyć, jak wiele historii ma jeszcze do opowiedzenia. Ale nawet jeśli niepytany o nich nie wspomina, to sam sposób jego obecności – więcej niż słowa – mówi o przekazywanym od czasów księdza Bosko salezjańskim stylu postępowania i tradycji, której zresztą sam jest już żywą cząstką.