facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2009 - styczeń
ROZMOWA Z... Falstart z happy endem

Małgorzata Tadrzak-Mazurek

strona: 10



Rozmowa z ks. STANISŁAWEM ZIMNIAKIEM – salezjaninem, historykiem, pracownikiem naukowym Historycznego Instytutu Salezjańskiego w Rzymie

Ksiądz Bosko był postacią bardzo znaną w XIX w. Kto z Polaków jako pierwszy i kiedy nawiązał z nim kontakt?
Informacje o działalności księdza Bosko dotarły na ziemie polskie pod zaborami (bo Polski w sensie politycznym w tym czasie nie było) już w latach 60. XIX w. Pierwsze listy, w których nasi rodacy zwracają się do księdza Bosko z prośbą o modlitwy pochodzą z 1868 r.

Czyje to są listy?
Głównie rodzin ziemiańskich, szlacheckich czy arystokratycznych, które podróżowały po Europie, czytały prasę, gdzie o księdzu Bosko było sporo wzmianek.

A wiemy, kto się z nim spotkał jako pierwszy?
Prawdopodobnie, po powstaniu styczniowym, choć nie zostało to jeszcze udokumentowane, ksiądz Bosko miał do czynienia z grupą polskich kadetów, którzy stacjonowali w Cuneo. Natomiast pewne są spotkania z rodzinami Potockich i Zamoyskich, którzy byli pierwszymi dobrodziejami księdza Bosko. Największym jednak echem wśród Polaków odbiło się spotkanie z Czartoryskimi w Paryżu w 1883 r.
To wtedy doszło do spotkania z Augustem Czartoryskim, które zaowocowało powołaniem Augusta.

To dlatego ksiądz Bosko stał się taki popularny w Polsce?
Rzeczywiście spotkanie z Czartoryskimi było bardzo rozpropagowane, ale w tym czasie ksiądz Bosko był coraz powszechniej znany prawdopodobnie także dlatego, że na ziemiach polskich dostępna już była francuskojęzyczna wersja pisma założonego przez księdza Bosko, „Il Bollettino Salesiano”. W niedługim czasie pojawiło się nawet zapotrzebowanie na opublikowanie życiorysu ks. Bosko, który ukazał się w 1884 r. w warszawskim „Tygodniku Katolickim”.

Nic zatem dziwnego, że pojawiły się pierwsze polskie powołania salezjańskie.
Według ostatnich badań, za pierwszego Polaka, który chciał zostać salezjaninem uznaje się Mateusza Grochowskiego, chociaż trudno nazwać go protagonistą salezjanów. Ja bym osobiście uznał za takowych ks. Bronisława Markiewicza i ks. Wiktora Grabelskiego. Ks. Markiewicz pierwsze śluby złożył już w 1887 r., a więc jeszcze na ręce księdza Bosko. Według mnie, jeśli chodzi o przeszczepienie dzieła salezjańskiego na ziemie polskie, jest to postać bardzo ważna. Tak samo ks. Grabelski.

Tyle tylko, że ks. Markiewicz wystąpił ze Zgromadzenia Salezjańskiego, założył nowe, a niedawno został… ogłoszony błogosławionym.
Tak, ta historia jest dość skomplikowana i tylko w części wyjaśniona. Niemniej jednak chodziło o kwestię interpretacji charyzmatu salezjańskiego, wierności mu. Na tym tle nastąpił konflikt między ks. Markiewiczem a pierwszym następcą księdza Bosko – bł. ks. Michałem Ruą. W każdym razie misja otworzenia pierwszej placówki salezjańskiej na ziemiach polskich została powierzona ks. Markiewiczowi. Właściwie to ks. August Czartoryski miał prowadzić pierwszą ekspedycję salezjańską do Polski. Niestety stan zdrowia bł. Augusta był tak zły, że okazało się to niemożliwe, więc zgodzono się, żeby to ks. Markiewicz rozeznał się w sytuacji i podjął pierwsze kroki.

Jakie miejsce zostało wybrane na pierwszą placówkę w Polsce?
Pod uwagę była brana wyłącznie Galicja, niemożliwe było to w Prusach czy pod zaborem rosyjskim ze względów politycznych, ale w Galicji była autonomia, tam rządzili Polacy, w jakiejś mierze oczywiście i pod nadzorem cesarza. I tak w 1892 r.
ks. Markiewicz przybył do Miejsca Piastowego w diecezji przemyskiej, które zostało mu powierzone przez ks. biskupa Łukasza Soleckiego.

Kiedy zaczął się konflikt?
Dzieło salezjańskie w Miejscu Piastowym rozwijało się do 1897 r. Przez pięć pierwszych lat działalność ks. Markiewicza nie wzbudzała żadnych zastrzeżeń. Pojawiły się one w późniejszym czasie i dotyczyły, jak już wspomniałem, interpretacji ducha salezjańskiego, przede wszystkim interpretacji obyczajów, czyli zaszczepienia systemu wychowawczego w innej rzeczywistości kulturowej, politycznej i społecznej.

I ks. Markiewicz postanowił pójść swoją drogą?
Nie postanowił tego, po prostu po dokonaniu wizytacji kanonicznej ówczesny inspektor ocenił pracę ks. Markiewicza jako niezgodną z duchem salezjańskim, po prostu nie zaakceptował kierunku, jaki swej pracy nadał ks. Markiewicz.

Ks. Markiewicz powołał do życia michalitów, którzy zajęli się także wychowaniem młodzieży, a salezjanie i tak do Polski przybyli.
Nie po raz pierwszy w historii Kościoła błogosławieni się kłócili… Ale oczywiście w tej sytuacji trzeba było zacząć wszystko od nowa. Tym bardziej, że w domach salezjańskich w Piemoncie czy w Turynie było już mnóstwo chłopców z Polski. Sława ks. Augusta Czartoryskiego, popularność księdza Bosko powodowały, że wielu młodych ludzi udawało się do domów salezjańskich, gdzie nie tylko szukało nauki, ale po prostu chciało pracować w duchu salezjańskim. Trzeba też wziąć pod uwagę, że kiedy do Polski przybył ks. Markiewicz, liczba salezjanów współpracowników, czyli dobrodziejów, była już na ziemiach polskich bardzo znaczna. Oni także domagali się otwarcia w Polsce dzieła salezjańskiego. To również było powodem, dla którego bł. ks. Rua, w rok po odejściu ks. Markiewicza, ponownie podjął próbę otwarcia placówki salezjańskiej w Polsce. Tym razem w Oświęcimiu.

Kogo, po tym falstarcie, ks. Rua wysłał do Oświęcimia?
Misja została powierzona nowo wyświęconemu ks. Franciszkowi Trawińskiemu. Ks. Franciszek został wybrany przez ks. Ruę, mimo młodego wieku, ponieważ odznaczał się ogromnym talentem organizacyjnym, był bardzo energiczny, a przede wszystkim w krótkim czasie opanował doskonale język włoski. Miał za zadanie przyjechać do Oświęcimia i się rozejrzeć. Zamieszkał u miejscowego proboszcza, ks. Andrzeja Bycza, któremu zależało, żeby salezjanie przybyli właśnie do Oświęcimia. Wiąże się z tym także ciekawa historia objawień Matki Bożej. Oświęcim w tamtym czasie był małym, biednym miasteczkiem, które liczyło zaledwie 6 tysięcy mieszkańców, w tym 4 tys. Żydów i 2 tys. Polaków. Nie widać tam było wielkich perspektyw, a mimo to salezjanie zdecydowali, że tu powstanie ich pierwszy dom na ziemiach polskich.

Od czego salezjanie zaczęli pracę w Oświęcimiu?
Od odbudowy ruin klasztoru dominikańskiego, gdzie miała być ich siedziba. Wkrótce do ks. Franciszka dołączyli nowi salezjanie, choć trudno było ich przyjąć, bo nie było gdzie zamieszkać, trzeba było przyspieszyć budowę. I na tę budowę ks. Rua przeznaczył ogromne sumy. Już w 1901 r., czyli zaledwie po trzech latach, poświęcono pierwsze okazałe skrzydło Zakładu Salezjańskiego, w którym otwarto Szkołę Rzemiosł. Proszę sobie wyobrazić – w straszliwie biednej Galicji. Jak bardzo więc ks. Rua musiało zależeć, aby w Polsce otworzyć dzieło salezjańskie…

Co się działo później?
Po ks. Trawińskim dyrektorem został Włoch – ks. Emmanuele Manassero, którego tłumaczem, sekretarzem i prawą ręką był, wówczas zaledwie 19-letni, kleryk August Hlond, późniejszy prymas Polski. Powstają kolejne placówki w Przemyślu, Daszawie, Krakowie… Otwarty zostaje nowicjat i później oczywiście dom formacyjny dla studentów filozofii i nauk teologicznych.

A na terenach innych zaborów?
Placówki salezjańskie pojawiają się tam dopiero po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. Okres międzywojenny był czasem najbardziej dynamicznego rozwoju Zgromadzenia. Sam fakt, że w 1933 r. istniały już dwie inspektorie w Polsce świadczy o tym, jak wielu było salezjanów. Zgromadzenie bardzo wówczas odpowiadało potrzebie czasów, czyli ogromnej potrzebie wychowywania, edukacji i skutecznej ewangelizacji. To dlatego salezjanie byli zapraszani do każdej decyzji, było wiele próśb o otwarcie kolejnych placówek. Tak dużo, że tu i ówdzie musieli odmawiać.

II wojna światowa położyła temu kres.
Okres II wojny był wielkim nieszczęściem dla Zgromadzenia. Nastąpiło rozproszenie salezjanów, czas zamykania placówek, aresztowań. Ponad 25% salezjanów zostało zamordowanych. Niemniej po wojnie salezjanie, odzyskawszy możliwość pracy, przystąpili do niej z niesamowitym entuzjazmem.

Który niestety niebawem minął, bo zaraz zaczęli tracić placówki…
Rzeczywiście, od 1947 r. komuniści nie ukrywali już swojej walki z Kościołem, przede wszystkim skierowanej przeciwko zakonom, a szczególnie tym, które zajmowały się tak delikatną i tak ważną strategicznie działką jak szkolnictwo czy wychowanie. Zamykania naszych szkół i placówek wychowawczych dokonywano stopniowo, po kilka rocznie, proces ukończono w latach 70. ubiegłego wieku. W 1963 r. miała być też zamknięta szkoła oświęcimska, ale, cudem chyba, ocalała.

Była jedyną szkołą salezjańską, która przetrwała.
Tak. I bardzo trudno to racjonalnie wytłumaczyć. My, salezjanie przypisujemy to wstawiennictwu św. Józefa, do którego wówczas bardzo gorliwie modlił się salezjański przełożony, ażeby ten dom ocalał.

Jak salezjanie radzili sobie w czasie, kiedy wypełnianie charyzmatu było niemożliwe?
Biskupi polscy dali nam możliwość pracy w parafiach. Ogromnym wyzwaniem duszpasterskim były wówczas ziemie północno-zachodnie, dokąd salezjanie dostali zaproszenie od ówczesnego prymasa polski Augusta Hlonda, salezjanina. Tylko, że dla salezjanów było to niezwykle trudne wyzwanie. Byli formowani do prowadzenia dzieł edukacyjno-wychowawczych. Praca w parafiach była dla nich tylko dodatkiem, więc przestawienie się wymagało ogromnego wysiłku. Wyobraźmy sobie, że zakonnicy, którzy pracowali we wspólnocie, nagle znajdują się na pojedynczych parafiach - bez wspólnoty, bez przygotowania duszpasterskiego… to było bolesne zderzenie z nową rzeczywistością. Dzisiaj, z punktu widzenia historycznego, można powiedzieć, że egzamin został zdany.

Trochę jednak kosztem charyzmatu.
Niewątpliwie tak, ale w parafiach salezjanie także szukali możliwości realizacji charyzmatu. Prowadzili różnego rodzaju wspólnoty młodzieżowe, okazali się bardzo gorliwi w pracy katechetycznej. W 1979 r. nastąpił podział dwóch inspektorii i powstały cztery. Świadczy to o rozwoju, mimo niesprzyjających warunków politycznych. Za „żelazną kurtyną” rozwijało się życie zakonne. Wydarzenie w pewnym sensie jedyne. Ono mówi o tym, jak twórczy jest charyzmat zakonny, jeśli pozostanie mu się wiernym i „wsłucha” się w jego pulsującą siłę, która przekracza ideologiczne, nałożone uwarunkowania. Oczywiście łączy się z tym odwaga Chrystusowego krzyża, czyli gotowość do poświęceń.

Czy formacja salezjańska zmieniła się w tym czasie?
Oczywiście, że tak, nie było innych szans, innej pracy dla salezjanów, więc trzeba było się przygotowywać do pracy w parafiach, ale wciąż zastanawiano się, jak możemy w tej rzeczywistości parafialnej kultywować salezjańską świadomość.

To znaczy, że po 1989 r. salezjanie nie bardzo byli przygotowani do odzyskiwania swoich placówek?
Przytoczę słowa naszego byłego generała – ks. Juana Vecchi – który nas ostrzegał: „Powracajmy stopniowo, nie podejmujmy naszych dzieł salezjańskich „na hurra, z rozpędu”, ale stopniowo opuszczajmy parafie salezjańskie, nie w jednym dniu, bo musimy właściwie przejść proces przygotowania, przygotować nowe kadry. To trwa, wymaga czasu. Jeśli chcemy owocnie powrócić do naszych dzieł salezjańskich, to musimy się też do tych dzieł przygotować”. I rzeczywiście ten proces odbywał się stopniowo.

I pewnie nadal się odbywa?
To już 20 lat, więc już wyrosło nam pokolenie, które zna tylko prawdziwą rzeczywistość salezjańską, tę w duchu charyzmatycznym. Pokolenie, które musiało szukać furtek realizacji charyzmatu salezjańskiego powoli odchodzi. W tej chwili salezjanie są w Polsce formowani wyłącznie w duchu naszego charyzmatu.