facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2008 - październik
ROZMOWA Z... Chrystoterapia

Małgorzata Tadrzak-Mazurek, ks. Andrzej Godyń SDB

strona: 8



Rozmowa z ks. Wacławem Grądelskim – prezesem Fundacji Charytatywnej im. Biskupa Czesława Domina, opiekującej się wspólnotą Cenacolo w Polsce

Jak powstała wspólnota Cenacolo?
Wspólnota istnieje od ponad 25 lat. Tworzy domy dla uzależnionych (osobno dla chłopców, osobno dla dziewcząt). Powstała z natchnienia Bożego, które się zrodziło w sercu siostry Elwiry Petrozzi, a bierze swój początek w historii jej życia, gdy wychodziła z rodzinnego domu na ulice w poszukiwaniu swojego ojca alkoholika. W ciągu tych 25 lat powstało prawie 60 domów, w tym trzy w Polsce dla chłopców.

Na czym polega życie w takim domu?
Członkowie wspólnoty Cenacolo żartują, że główną zasadą jest modlitwa, praca i… piłka nożna. Rzeczywiście nie ma tam psychologów, programu terapeutycznego, jest po prostu wspólnota życia oparta na spotkaniu z Bogiem i przyjaźni z ludźmi. Siostra Elwira twierdzi, że wszystkie uzależnienia i biedy człowieka, biorą się ze zranionej miłości, a lekarstwem na nie jest przyprowadzenie człowieka do dobrej relacji z Bogiem i z ludźmi, czyli uzdrowienie tych zranień poprzez dotknięcie łaski Pana Boga. Kiedy zapytałem, jaką stosuje terapię, odpowiedziała, że „Chrystoterapię” – to Chrystus leczy. Mówi też, że nie interesują jej narkotyki, ale człowiek. Dopatruje się korzeni uzależnień w osamotnieniu – ci, którzy teraz są pogubieni, mieli jakąś tęsknotę, na którą nikt nie odpowiedział i zakleili tę dziurę narkotykami.

Ale jakieś zasady muszą obowiązywać...
Zasady oczywiście obowiązują. Są proste i oparte na miłości, przyjaźni i szczerości. Choć na pierwszy rzut oka mogą wydawać się rygorystyczne. Po pierwsze, mówi się prawdę. Taki prosty przykład: wchodzę kiedyś do domu wspólnoty i jest wybita szyba. Nikt się nie przyznaje. Któryś z odpowiedzialnych mówi, że nie będzie podwieczorków do czasu, aż przyzna się osoba za to odpowiedzialna. Niedogodność niby mała, ale w Cenacolo posiłki są proste i niezbyt obfite, więc brak jednego można odczuć. Po kilku dniach, ktoś wstaje przy kolacji i mówi, że to on stłukł szybę. Wspólnota dziękuje mu i to jest koniec sprawy.

Czy nowym osobom trudno dostosować się do tych zasad?
Trudno. Przeżywają różne kryzysy, trudności, choćby fizyczny głód narkotyków. Trudno im też przyjąć modlitwę, ale nikt ich do niej nie zmusza. Każda nowa osoba przez pierwszy okres – od dwóch do pięciu miesięcy, czasem nawet dłużej, w zależności od indywidualnych potrzeb – ma swojego osobistego opiekuna, tzw. anioła stróża, który z nim jest dosłownie wszędzie przez 24 godziny na dobę. Razem pracują, razem się modlą, jest z nim podczas kryzysów, przez które pomaga mu przejść, korzystając z własnego doświadczenia.

Razem się modlą, więc wszyscy, którzy tu trafiają muszą być wierzący?
Nie, ale często tutaj odkrywają swoją wiarę albo po raz pierwszy, albo na nowo. Bardzo mocnym czynnikiem jest przykład kolegów. Niektórzy wstają o 2.00 w nocy na adorację, ktoś odmawia nowennę w jakiejś intencji. I potem dzielą się tym, jak im to pomaga w zmianie życia, jakie widzą owoce. To jest mocniejsze od wszystkich kazań i katechez, jakie głosimy.

Ale przymusu nie ma?
Nie, przymusu nie ma i to nie tylko w kwestii modlitwy. We wspólnocie jest duża wolność, ale wolność kierowana w kierunku dobra. W ogóle nie ma kar. Dom jest wciąż otwarty… A gdy widać, że ktoś jest samodzielny, to nie ma też już „anioła stróża”. Ale rzeczywiście w domu jest dosyć dużo modlitwy.

Jest jakiś harmonogram?
Codziennie wszyscy odmawiają 3 części Różańca. Trzy wspólnie, czasem jeszcze w czasie adoracji czwartą. Wszyscy wstają o 6.00 rano, ale niektórzy już o 5.00 idą na godzinę adoracji do kaplicy. Potem, po porannej higienie, jest pierwsza część Różańca. Jeśli tego dnia jest msza św., to uczestniczą we mszy, jeśli nie ma, to jest dzielenie Słowem z liturgii dnia. Później idą na śniadanie, a następnie pracują do obiadu.
O 12.00 jest obiad. Trwa dosyć długo, bo to rodzaj spotkania, którego często brakowało im w domach, gdzie każdy jadł szybko w stołówce albo przed telewizorem. Tu nie ma telewizora, ani radia, żeby włączyć i zagłuszyć ciszę, więc muszą się spotkać i rozmawiać ze sobą. Po obiedzie jest jeszcze 15-20 minut wolnego, ale nie tak, że każdy idzie do sobie – muszą przynajmniej we dwóch, więc umawiają się kto z kim rozmawia, żeby ten czas wypełnić. Potem ruszają znowu do pracy. Przy pracy mówią drugą, to znaczy bolesną część Różańca w intencji siostry Elwiry – tak jest we wszystkich wspólnotach na całym świecie. O 16.00 jest malutki podwieczorek i dalej praca, w zależności od pory roku, do 18.00 lub 18.30. Potem jest kolacja, po kolacji, jeśli była rano msza św., to wieczorem jest dzielenie się Słowem, może być też nauka włoskiego, bo obowiązującym językiem we wspólnocie jest włoski. I znów się umawiają na rozmowy każdy z każdym, żeby nikt w kącie nie siedział sam. O umówionej porze jest modlitwa wieczorna, łazienka i gaszenie świateł.

Dlaczego językiem wspólnoty jest włoski, skoro domy są w Polsce?
Ponieważ domy wspólnoty Cenacolo wywodzą się z Włoch. W tej chwili są już w wielu miejscach na świecie, a członkowie wspólnoty są przenoszeni między domami. Chodzi o to, żeby wszędzie potrafili się między sobą porozumieć.

Przenoszeni? Dlaczego?
Przenosiny są potrzebne, żeby zrywać niedobre przywiązania, by nauczyć przeżywać rozstania, nawiązywać nowe przyjaźnie, odnajdywać się w nowym miejscu, bo życie będzie później stwarzało różne sytuacje. Zwłaszcza wtedy, gdy ktoś przestaje się rozwijać, to się go przerzuca i znowu jest „nowy”. Nie decyduje o wielu rzeczach, musi słuchać, zaczyna od nowa.

Jak długo chłopcy pozostają we wspólnocie?
Nie ma żadnych ram czasowych, ale praktyka pokazuje, że tak chłopcy, jak i dziewczęta potrzebują około 3-4 lat we wspólnocie, aby wyzdrowieć. W pierwszym roku zupełnie nie mogą się kontaktować ze światem zewnętrznym, nawet z domem rodzinnym. To czas izolacji.

Ale rodzice mogą się o nich dowiadywać?
Tak, u mnie. Zasada jest taka, że brak wiadomości jest dobrą wiadomością. Jakby się coś działo, to poinformujemy.

Czemu to służy?
Chłopcy mają często ogromny żal do rodzin i każdy kontakt odradza te zranienia. Izolacja pozwala stanąć przed Bogiem i przed wspólnotą ze swoimi uczuciami, zacząć porządkować życie, nie rozdrapując ran. Albo odwrotnie, gdy te więzy są bardzo mocne, a tam mama chora czy siostra coś przeżywa, to widzimy, jak bardzo hamuje to proces zdrowienia. Oderwanie ich od tego, pozwala im się pozbierać jako dorosłym ludziom. Często przyczyną uzależnień już 30-latków jest, jak mówimy, nie przecięta pępowina z domem rodzinnym, zbyt mocny związek emocjonalny.

Czy dzieci uzależnione wychodzą z jakichś określonych środowisk rodzinnych?
Ze wszystkich środowisk. Wspólnym mianownikiem jest brak miłości i to bez oskarżania rodziców. A właściwie niewłaściwe wyrażanie miłości. Bardzo często brak czasu. Rodzice często chcą wyrazić miłość, wszystko dzieciom dając. Pracują tak dużo, że dla nich samych nie mają czasu. Czasem słyszy się, jak mówią: „znieśliśmy tyle, żeby nasze dzieci tak nie cierpiały”. Kompletnie złe podejście. Człowiek nie nauczy się kochać, jeśli nie cierpi, jeśli nie uczy się dawać i poświęcać dla innych. We wspólnocie żyje się dzięki Opatrzności. Chłopcy sami muszą wszystko robić w domu, sami gotują, prowadzą ogród, sami remontują swoje domy, zajmują się stolarką, produkują dewocjonalia, ale część rzeczy dostają od dobrodziejów. Jeśli np. brakuje im soli, to po prostu nie solą. Uczą się, że jeśli czegoś brakuje, to żyje się bez tego. Jeśli nagle przychodzi ciężarówka makaronu, to ten makaron jedzą bez przerwy, żeby się nauczyć żyć tym, co jest, a nie spełniać każdą zachciankę.

Czyli właściwie uczą się tego wszystkiego, co powinni wynieść z domu rodzinnego?
Tak. Wspólnota, która żyje niesłychanie prosto, uczy tego, w co nie wyposażył dom rodzinny, przede wszystkim zaufania Bogu, ale także przekazuje wartości i uczy miłości bliźniego. A „produkt uboczny”, to 80 procent uczestników, którzy na trwałe wychodzą z uzależnienia. Terapeuci przyznają, że taka skuteczność to fenomen. Bez metody, bez tradycyjnej terapii, drogich leków, pieniędzy na leczenie setki młodych ludzi wychodzi z narkotyków, alkoholu, hazardu, erotomanii, paraliżującej utraty wiary w sens życia.

Co powinna zatem rodzina, żeby nie musiała tego naprawiać wspólnota Cenacolo?
Pierwsza rzecz, to rodzice powinni się zaprzyjaźnić ze swoimi dziećmi, niech czują, że mają rodziców. Bo moment, gdy pojawia się problem uzależnienia, to znak, że relacje już wcześniej zostały zerwane. Jeśli nie ma oddziaływania rodziców, to już jest czerwone światło, a jeśli pojawiły się narkotyki, to nie ma się co w ogóle łudzić, że dziecko samo z tego wyjdzie. Jeśli rodzice raz, drugi zauważą, że są narkotyki, to natychmiast trzeba szukać pomocy. Podstawowym błędem jest to, że rodzice wierzą, kiedy dziecko przyrzeka, że już nie będzie brać. Są przypadki, że ktoś przychodzi na terapię, ale po dwóch miesiącach wraca, przekonując rodziców, że już jest inny. Nie jest inny, to pozory i jeszcze na nich gra, bo zapalił nadzieję i wszystko zaczyna się od nowa. Są rodzice, którzy nie potrafią tego momentu wytrzymać, przyjmują dziecko po raz kolejny, a ono wynosi ich ślubne obrączki, pamiątki rodzinne, po czym płacze, przyrzeka, że tego więcej nie zrobi, a za chwilę idzie i wynosi kolejne rzeczy. Miłość wymagająca w tym wypadku na pewno jest lepszą drogą niż pobłażliwość czy litość. Zresztą tak jak w każdym innym wypadku, bo miłość wymagająca, to mądra miłość.