facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2017 - grudzień
„Dwie Korony„

Grażyna Starzak

strona: 4



 Pana film o życiu św. Maksymiliana Kolbego bije rekordy popularności. Nawet bardzo młodzi ludzie wychodzą z kina zadumani, z wypiekami na twarzy…

- Bardzo mnie to cieszy. Zwłaszcza ta zaduma, bo to oznacza, że film daje młodym do myślenia. Mam nadzieję, że właściwie zinterpretują przesłanie filmu, czyli wezwanie do tego, żebyśmy nie stawiali sobie granic, tylko dobrze rozeznawali rzeczy, do których naprawdę jesteśmy powołani. A wtedy, uzdatnieni przez Boga do rzeczy wydawałoby się niemożliwych, osiągniemy cel, który wydaje się z początku nieosiągalny.

Cezary Pazura, który gra w Pana filmie, powiedział w czasie premiery: „Mamy w kraju postaci, które są wzorcem, drogowskazem w życiu. Naszym obowiązkiem jest przybliżać je kolejnym pokoleniom”. Czy ojciec Kolbe może być wzorem dla młodych, wychowywanych w erze konsumpcjonizmu?

- Myślę, że tak. Młodzi ludzie – tak jak powiedział Czarek – potrzebują wzorców. Ojciec Kolbe był człowiekiem, który może zaimponować młodym. Będąc gwardianem w Niepokalanowie miał 40 lat. Był więc dwa razy starszy od swoich podopiecznych, młodych zakonników, których było prawie ośmiuset. Potrafił nad nimi zapanować, sprawić, że go słuchali i szanowali. To świadczy o jego potężnej charyzmie. To jest dowodem, że on jednak potrafił docierać do młodych ludzi. Ja ufam, że poprzez film o nim również dzisiaj będzie wzorcem dla młodych, będzie inspirował ich, będzie dla nich drogowskazem. Dzisiaj, niestety, żyjemy w czasach, gdy zanikają wartości, które są najpiękniejsze i najcenniejsze. W czasach, gdy króluje wspomniany wcześniej w rozmowie konsumpcjonizm. W czasach, gdy skupiamy się na zdobywaniu i posiadaniu, zatracając wrażliwość na drugiego człowieka. Nie mamy ani czasu, ani ochoty, żeby zauważyć, że ktoś jest obok nas, pochylić się nad nim. Niezależnie od tego, kim jest i gdzie mieszka. A przecież w każdym z nas jest pierwiastek Pana Boga, jesteśmy na Jego obraz i podobieństwo stworzeni, więc powinniśmy się nawzajem szanować, bo wtedy właśnie okazujemy cześć Bogu. Ojciec Maksymilian Kolbe jest właśnie przykładem człowieka, który potrafił się pochylić nad każdym człowiekiem. Darzył szacunkiem każdego, bez względu na to, jakiej był narodowości, jaką religię wyznawał, ponieważ wiedział, że każdy jest dzieckiem Boga, stworzony przez Boga. W Niepokalanowie, w czasie wojny, dał schronienie rodzinom żydowskim. Zapewniając im nie tylko wyżywienie, ale także możliwość celebrowania swoich świąt. Żydowskie dzieci z tej okazji dostawały od niego prezenty. Z miłości do człowieka spełniał też pierwszą misję Kościoła – ewangelizował. Ponieważ chciał, żeby każdy człowiek miał możliwość przyjęcia Chrystusa i życia w pełni.
Dlaczego nakręcił Pan film akurat o ojcu Maksymilianie. Mamy przecież wielu świętych z barwnymi życiorysami, którzy mogą być wzorem dla młodych…

- Myślałem o nakręceniu tego filmu od dawna. Uważam, że to fenomenalna postać i ubolewam nad tym, że nikt do tej pory nie zdecydował się na to, żeby sfilmować całe jego niezwykłe życie. Upewniłem się, że muszę ten obraz zrobić po tym, jak podczas kręcenia poprzednich filmów: „Jak pokonać Szatana” oraz „Matteo”, usłyszałem o niezwykłej historii okularów ojca Kolbe. Podczas egzorcyzmów prowadzonych przez o. Cipriano de Meo, ucznia ojca Pio i prezesa Międzynarodowego Stowarzyszenia Egzorcystów, na oczach ponad dwudziestu świadków, w ręce osoby opętanej zmaterializowały się okulary św. Maksymiliana. Wcześniej święty w cudowny sposób zapowiedział ojcu de Meo otrzymanie tej relikwii.
Skąd wiadomo, że to prawdziwe relikwie, a nie oszustwo?

- Najpierw sprawdzano wiek i kształt okularów i kiedy okazało się, że są identyczne z tymi, jakie nosił ojciec Kolbe, egzorcysta, o. Cipriano, postanowił użyć ich podczas jednego z egzorcyzmów. Przyłożył je do osoby dręczonej, przywołując w myślach wstawiennictwo św. Maksymiliana Kolbego. Wówczas demon w przeraźliwy sposób zaczął krzyczeć przez tę osobę: „Zabierz je, one mnie palą, dłużej tego nie wytrzymam”, po czym ten człowiek, w spektakularny sposób, został uwolniony. Od tej pory o. Cipriano utwierdził się w przekonaniu, że okulary są prawdziwymi relikwiami o. Kolbego i często używa ich podczas egzorcyzmów. Mówił mi, że ma nadzieję przekazać je kiedyś do Niepokalanowa.
Czego nowego dowiemy się o ojcu Kolbem z Pana filmu?

- „Dwie Korony” to pierwszy film ukazujący niemal całe życie ojca Maksymiliana. Większość z nas zna go głównie jako męczennika z obozu koncentracyjnego, który oddał życie za drugiego człowieka. Natomiast w filmie ukazujemy fenomen jego życia już od momentu, kiedy miał około dziewięciu lat i objawiła mu się Matka Boża, ofiarowując dwie korony: jedną symbolizującą czystość, drugą męczeństwo. Powiedziała mu wówczas, żeby wy brał jedną z nich, a on poprosił o obie i potem obie wypełniają się w jego życiu. Podczas tej wizji Matka Boża dała mu siłę do robienia rzeczy, które innym wydawały się nieosiągalne, a on powierzył jej swoje życie. Takich mało znanych momentów z życia ojca Kolbego w filmie jest więcej.

Wiem, że jest Pan bardzo religijnym człowiekiem. Ale zdaje się nie zawsze tak było…

- Nigdy nie odchodziłem od Kościoła. Do 2002 r. po prostu nie przeżywałem świadomie swojej wiary, ponieważ nikt mnie tego nie nauczył. Wychowałem się w tradycyjnej, katolickiej rodzinie. W każdą niedzielę chodziłem do kościoła i minimum raz do roku przystępowałem do sakramentu pokuty. Natomiast nie traktowałem Boga osobowo i nie wchodziłem z Nim w głęboką relację. O tym, że można coś takiego zrobić i pozwolić Mu działać w swoim życiu, dowiedziałem się już jako człowiek dorosły, w 2002 r. Mogę powiedzieć, że to był moment mojego nawrócenia.

Jak do tego doszło?

- Spotkałem na swojej drodze zmarłego w ub. roku kapłana, księdza Jana Szymborskiego, z którym się bardzo zaprzyjaźniłem. Chodziłem na jego wykłady biblijne, na katechezy. Spotykaliśmy się też prywatnie. On był moim ojcem duchowym, człowiekiem, który otworzył mi oczy na Boga i na to, jak powinna wyglądać relacja ze Stwórcą. To był niezwykły kapłan. Byłem zdziwiony już samym faktem, że gdy odprawiał msze św. o godzinie ósmej rano, to wstawał o piątej, żeby się dobrze przygotować. To mnie zastanawiało i zadałem mu kiedyś pytanie, dlaczego to trwa tak długo, to przygotowanie. On odpowiedział: „A jak Ty Michale idziesz się spotkać z dziewczyną, na której ci zależy, też potrzebujesz więcej czasu, żeby wyprasować koszulę, przygotować się itd. Tak samo ja, kiedy idę na spotkanie z Panem, Stwórcą, najważniejszą osobą w życiu, potrzebuję się odpowiednio przygotować, żeby godnie odprawić tę mszę św.”.To było dla mnie poruszające. Ja nie znałem takich kapłanów, nie słyszałem takich słów. I to był początek mojego nawrócenia.

Nie wszyscy młodzi ludzie spotykają na swojej drodze takich kapłanów. Być może dlatego część z nich odchodzi od Kościoła. Pewnie nie bez winy jesteśmy także my, rodzice…

- Dom rodzinny, wychowanie, na pewno ma duży wpływ. Zaniedbania ze strony rodziców czy wychowawców są potem trudne do odwrócenia, naprawienia, ponieważ pewne przyzwyczajenia pozostają. Ludzie w późniejszych latach budują sobie jakąś rzeczywistość w swojej głowie i zamykają się na zmiany. Bo jest im z tym wygodnie. Nawet gdy czują się nieszczęśliwi, to budują sobie świat iluzji, w którym żyją, po to, żeby jakoś przetrwać. Ja to rozumiem. Sam żyłem przez wiele lat, przybierając różnego rodzaju maski, w zależności od tego, w jakim środowisku w danym momencie byłem. Dopiero bliska relacja z Bogiem dała mi wolność. Teraz, niezależnie od tego, w jakim przebywam towarzystwie, jestem sobą. Otwarcie się na działanie Boga, wejście w modlitwę sprawiło, że Pan Bóg zaczął uzdrawiać moje zranienia, które nagromadziły się przez lata. W tej chwili bardzo chętnie dzielę się tymi swoimi doświadczeniami, które dały mi wolność wewnętrzną, ponieważ chciał- bym bardzo, żeby każdy doświadczył takiej wolności. Być może podobnie jak ja kiedyś wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że to jest możliwe, że można osiągnąć taki stan ducha, gdy jesteśmy szczęśliwi sami z sobą. Gdy akceptujemy sami siebie, kochamy innych wokół i nie przeżywamy cierpienia, które towarzyszy każdemu człowiekowi, który nie wszedł w relację z Bogiem. Ponieważ w sercu każdego człowieka jest takie miejsce, które może zapełnić tylko Pan Bóg, tylko Jego miłość.

Jest Pan przykładem człowieka sukcesu. Również z wyglądu. Elegancko, modnie ubrany, pachnący drogą wodą toaletową. Czyli jednak jest jakiś element konsumpcji w Pana życiu…

- Oczywiście, że tak. Natomiast istotne jest to, żeby konsumpcja nie stała się celem samym w sobie. Nie byłbym wiarygodny w środowisku, w jakim się obracam, w jakim działam biznesowo, gdybym był zaniedbany, gdybym odstawał od tych osób strojem, fryzurą, zachowaniem. To, że udaje mi się dotrzeć do celebrytów i opowiadać im o Panu Bogu wynika również z tego, że w jakimś sensie poruszam się w podobnej przestrzeni. M.in. dzięki temu udaje mi się zdobyć ich zaufanie. Dbałość o wygląd traktuję między innymi jako środek do realizacji swoich celów.

Przed nami Boże Narodzenie. Jak spędza Pan święta?

- Wielkanocne od kilku lat spędzam w Rzymie, uczestnicząc we wszystkich uroczystościach Wielkiego Tygodnia celebrowanych przez Ojca Świętego. Dla mnie to bardzo ważne przeżycie duchowe. Boże Narodzenie obchodzę z rodzicami, z bratem, siostrą i sześciorgiem chrześniaków w Warszawie. Przy stole wigilijnym siada nas w sumie ze 30 osób. Po wieczerzy tradycyjnie idziemy na pasterkę, do kościoła ojców dominikanów, na Służew. Ponieważ mieszkamy na Żoliborzu, to cała wyprawa, ale tradycji staje się zadość. Lubię spędzać święta z rodziną. Mam nadzieję, że i w tym roku tak będzie i zdążę wrócić z USA, gdzie będę prowadził rozmowy na temat filmu o kolejnej wielkiej postaci – św. siostrze Faustynie i objawionym jej orędziu o Bożym Miłosierdziu.

Czy może Pan zdradzić szczegóły dotyczące tego filmu?

- Przygotowywany przeze mnie film będzie w całości zrealizowany w języku angielskim, z amerykańskimi aktorami. Nad scenariuszem będzie pracowało dwóch wybitnych hollywoodzkich scenarzystów. Chcemy, żeby była to produkcja dystrybuowana na całym świecie.
Dziękuję za rozmowę.