facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2013 - wrzesień
Zambia Przynieść ulgę małemu zbolałemu sercu

Monika Kazimierczak

strona: 10



Monika, I’m sick – krzyczą dzieci z daleka gdziekolwiek mnie zobaczą, na przerwie w szkole, w drodze do kościoła, przez okno w klasie podczas lekcji. Na takie przywitanie uśmiecham się szeroko i zapraszam wszystkich do szkolnej kliniki, w której codziennie pracuję trzy godziny, przyjmując małych pacjentów.
City of Hope to ośrodek w stolicy Zambii Lusace prowadzony przez salezjanki. Jest tu szkoła podstawowa, dom dla osieroconych dziewcząt (w wieku od 9 do 20 lat) oraz kursy zawodowe (gotowanie, szycie, obsługa komputerów). Jako wolontariuszka pracuje tu Monika Kazimierczak z Salezjańskiego Ośrodka Misyjnego. To jej relacja.
Dziękuję Bogu, że poznałam Memo
Do szkoły chodzi ponad 800 dzieci, dlatego chorych nigdy nie brakuje. Klinika to wielkie słowo. Jest to mały, okrągły, żółty domek, w środku znajduje się tylko jedna szafka na leki, pięć krzeseł i dwa stoły. W porze deszczowej główną przypadłością dzieci są ropiejące rany na nogach i rękach. Często mają ich po kilkanaście, a z powodu braku zachowania podstawowych zasad higieny, rany bardzo trudno się goją. Tygodniami leczyłam rany, które z dnia na dzień stawały się coraz głębsze. Memo ma 12 lat i jest chora na AIDS. Jej rodzice zmarli gdy miała 4 latka. Przyszła do City of Hope w styczniu 2013. Po kilku dniach od jej przybycia, siostra poprosiła mnie, abym zajęła się jej ranami na nogach i rękach. Układ odpornościowy Memo jest bardzo słaby, stąd ilość ran jest większa niż u zdrowych dzieci. Kiedy zobaczyłam po raz pierwszy ropiejące i ciągle krwawiące rany Memo, byłam przerażona. Łzy stanęły mi w oczach, jej cierpienie stało się moim udziałem. Zmiana opatrunków zajmowała mi około godziny, dwa razy dziennie. Wieczorami robiłam to przy latarce, bo nie mamy światła w klinice. Memo bardzo cierpiała, jej odwaga i cierpliwość dodawały mi sił. Przez dwa tygodnie Memo była moją najważniejszą pacjentką. Stała się również moją przyjaciółką mimo że niewiele rozmawiałyśmy. Jest ciągle uśmiechnięta, nigdy nie słyszałam, aby narzekała czy użalała się nad sobą. Jest dla mnie wzorem i dziękuję Bogu, że ją poznałam.
Anna - zwykły plasterek może dać szczęście
Jednak moi pacjenci to nie tylko dzieci chore. To również dzieci pragnące uwagi, zainteresowania czy po prostu zwykłej rozmowy. I tak do kliniki codziennie przychodzi po kilkadziesiąt dzieci. Kiedy mnie widzą, nagle stają się chore. Mam świadomość, że część moich małych pacjentów tylko udaje choroby. Dlaczego? Bo potrzebują dotyku i troski. Bardzo często ich ciało jest zdrowe, ale dusza poraniona z poczucia bycia niechcianym i niekochanym. Na to dużo trudniej znaleźć lekarstwo. Codziennie dzieci proszą mnie, abym przykleiła im plasterek. Mała Anna, nazywana przez nas Aniołkiem, pokazuje mi swoją ranę na rączce. Przyglądam się i nic nie widzę. Anna upiera się, że ją bardzo boli i nie może pisać na lekcji. Grozi mi, że powie siostrze. Innym razem oświadcza: ,,Jezus powiedział, że mamy kochać bliźniego jak siebie samego”.
Kiedy przyklejam Annie plasterek, na jej twarzy natychmiast pojawia się uśmiech, a oczy błyszczą z radości. Nigdy nie pomyślałabym, że zwykły plasterek może dać dziecku tyle szczęścia. Większość plasterków, jakie naklejam dzieciom, nie goją ran, bo w rzeczywistości nie ma nawet żadnego zadraśnięcia. Może jednak w ten sposób leczę ranę duszy, która pragnie być zauważona i pokochana. Dlatego nigdy nie odmawiam plasterków dzieciom.
Dzieci częściej potrzebują spojrzenia, rozmowy, uśmiechu niż leków. I tak do kliniki przychodzą dzieci, aby pograć ze mną w łapki, onse madonse, mone makarone i inne gry. W wolnych chwilach daję im kolorowanki, które następnego dnia przynoszą mi już pokolorowane i proszą, abym przykleiła na ścianę. Proszą o pomoc w pracy domowej, opowiadają mi o swojej rodzinie, przytulają się, chowają pod stołem czy za szafką, bawiąc się w chowanego, oferują pomoc w sprzątaniu kliniki.
Czas, jaki spędzam w klinice jest moim najbardziej wyczekiwanym czasem w ciągu całego dnia. Cieszę się, że w ten sposób mogę pomagać dzieciom. Nigdy nie wiedziałam, że plasterek zagoi każdą najmniejszą rankę, a witamina pomoże w każdej chorobie. Uczę się, jak przynieść ulgę małemu zbolałemu sercu.