facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2011 - lipiec/sierpień
GDZIEŚ BLISKO. Skazani na aktywność

Małgorzata Tadrzak-Mazurek

strona: 10



Serdeczny, otwarty i... nieco spóźniony, uśmiecha się zza wąsa, sadowiąc na rzeźbionym góralskim krześle. Opowieść płynie wartko, okraszona od czasu do czasu góralską gwarą i uwagą „a tego, to niech Pani nie pisze”, kiedy wspomnienia zbyt dosłownie demaskują „młodzieńcze wybryki”. Czyżby respekt przed dawnymi wychowawcami?

Andrzej Gąsienica Makowski, były wychowanek salezjański, obecnie starosta tatrzański od czterech kadencji. Syn zakopiańskiego kowala artysty. Zresztą sam artysta piszący wiersze („z tęsknoty za domem rodzinnym”), „uwikłany” od lat w politykę, wrócił do Zakopanego po studiach, żeby „oddać ojcom, co dzięki wiedzy zdobył”.

Na zakopiańskim urzędzie
„Nie uczyłem się jakoś specjalnie w szkole podstawowej, wtedy używało się jeszcze sporo gwary, a i władza próbowała nas odpowiednio ustawiać, więc ja nie rokowałem najlepiej, zapadła zatem decyzja, że pójdę do szkoły salezjańskiej do Oświęcimia. Była to jedyna katolicka szkoła w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku. Cieszyła się ogromnym powodzeniem na Podhalu, choć niektórzy uważali ją za »karne zesłanie« tylko dla krnąbrnych. No, ale ja aniołkiem nie byłem, taki typowy góralski charakter się we mnie odzywał. Dla mnie Oświęcim wydawał się wówczas końcem świata. Nigdy wcześniej nie wyjeżdżałem na dłużej niż dwa dni. Z tej tęsknoty za domem zacząłem pisać wiersze. Dziś mam już wydrukowane dwa tomiki.”
Po szkole oświęcimskiej pozostały nie tylko wiersze, ale cały bagaż doświadczeń, umiejętności i nawyków, które owocują do dnia dzisiejszego. Chociażby codzienna poranna msza święta. „Nie wiem, kim byłbym dzisiaj, gdybym tam nie trafił – wspomina starosta. – To salezjanie nauczyli mnie szacunku do pracy, uporządkowania, troszczenia się o dobro wspólne, odpowiedzialności, ale także bycia samodzielnym i... uprawiania sportów. Do dziś planuję każdy dzień, tak jak mnie nauczyli. Tak się też u nich rozmiłowałem w nauce, że zacząłem osiągać najlepsze wyniki. Nawet na studiach nigdy nie zarwałem nocy, żeby się uczyć, bo na wszystko miałem czas”.
Podstawą wychowania w salezjańskiej szkole, co wielokrotnie podkreśla Andrzej Gąsienica Makowski, była dyscyplina „i nam się to podobało, choć nawet jak byłem w wojsku, to było luźniej” – dodaje. Ale także akceptacja, wspólne spędzanie czasu, ogromne otwarcie na wychowanka i indywidualne podejście do każdego z nich. „Byliśmy jedną drużyną, wiedzieliśmy, że na siebie nawzajem możemy liczyć, że razem możemy wiele zdziałać. Zresztą tak jest do dziś. Nadal trzymamy się razem, spotykamy. Uczono nas także być liderem, przywódcą w swoim środowisku.”
Oczywiste więc było, że po odebraniu takiego wychowania nie można było być obojętnym na to, co się dzieje wokół, a także na sprawy społeczne. Tym bardziej, że nadszedł czas „Solidarności” i można było próbować wziąć sprawy w swoje ręce. Andrzej Gąsienica Makowski też nie został obojętny, najpierw jako prezes Związku Podhalan, później jako poseł i w końcu jako wieloletni już starosta tatrzański wpływa na kształt rzeczywistości wokół siebie. „To nie tak, że wszystko od razu wiedziałem i umiałem, wielu rzeczy trzeba było się uczyć, np. występowania przed kamerami, negocjowania, ale nie bałem się wyzwań i podejmowania odpowiedzialności. Wciąż nam powtarzali w Oświęcimiu, że nie możemy być obojętni, więc ja chyba nie potrafię być obojętny. Tak nam ukształtowali charaktery.”
Pierwsze wybory wygrał, bo ludzie powtarzali sobie z ust do ust, że to ten „od salezjanów”, więc nie może być byle jaki. Było wiadomo, że jak był u salezjanów, to znaczy, że wie, jak od siebie wymagać, że wie, jak hartować ducha, kształtować swój charakter, że nie będzie myślał tylko o sobie. Ludzie w powiecie nie znali Andrzeja Gąsienicy Makowskiego, ale wiedzieli, że jest od salezjanów, więc musi mieć charakter a to wystarczyło, żeby obdarzyć go kredytem zaufania. Następne kadencje wygrywał już na swoje konto, bo było wiadomo, jak pracuje. Choć zapewne jeszcze dużo przed nim, chociażby likwidacja gigantycznych korków w Zakopanem. Zważywszy jednak na to, że jak sam mówi, nauczono go hartu ducha, aktywności i zawierzania wielu spraw Bogu, pewnie i z tym prędzej czy później sobie poradzi.

Oświęcimskie spotkania
Zespół Szkół Zawodowych Towarzystwa Salezjańskiego w Oświęcimiu corocznie organizuje zjazd swoich absolwentów. Jest okazja do spotkania się, wspomnień, modlitwy. Andrzej Gąsienica Makowski nie bywa niestety na nich zbyt często, bo „piątka dzieci i ogrom obowiązków zawodowych” nie pozwalają na zbyt dużo wolnego czasu tylko dla siebie, a i wnuki teraz potrzebują obecności dziadka.
Zjazdy gromadzą jednak corocznie kilkusetosobową grupę absolwentów szkoły salezjańskiej, których spora część działa w Stowarzyszeniu Byłych Wychowanków Salezjańskich. Przyjeżdżają z całej Polski, a także z zagranicy. Wielu z nich działa w organizacjach społecznych, charytatywnych, jest zaangażowanych społecznie. „Mamy w sobie ogromny potencjał aktywności – mówi Wiesław Sojka, prezes Stowarzyszenia Byłych Wychowanków Salezjańskich Inspektorii św. Jacka, absolwent oświęcimskiej szkoły. – To było widać szczególnie w latach 80. ubiegłego wieku, kiedy w działalności konspiracyjnej nagle spotykaliśmy wielu »naszych«”. Ale to widać także dziś, bo sam Wiesław Sojka jest w Rybniku znanym działaczem społecznym, organizującym letnie obozy dla ubogich dzieci, angażującym się w pomoc Polakom za naszą wschodnią granicą, jest także prezesem Krajowego Stowarzyszenia Mediatorów.
Angażuje się także młodsze pokolenie, na różnym szczeblu, np. Jan Lorek, który osiem lat temu skończył Salezjańskie Liceum Ogólnokształcące w Oświęcimiu, dziś jest członkiem Rady Sołeckiej w pod-
oświęcimskim Bobrku, kandydował też na burmistrza Chełmka. Chętnie bywa na oświęcimskich zjazdach absolwentów. „Przyjeżdżam – tłumaczy – bo czuję sentyment do tego miejsca. Cenię sobie okres, który spędziłem w tej szkole, myślę, że mogę się tym chlubić”. Jan Lorek podkreśla, że już w pierwszych dniach szkoły zaskoczyła ich dyscyplina. Strasznie na to narzekali. Choć, jak twierdzi, wszystko było jasne i wiadomo było, przeciwko czemu się buntować, a jak w ostatniej klasie już pełnoletnim uczniom trochę poluzowano, to ze zdziwieniem stwierdzili, że brak im właśnie tego „trzymania ich w karbach”, które dawało poczucie bezpieczeństwa.
Czas spędzony w salezjańskich placówkach wielu byłych wychowanków wspomina z ogromnym sentymentem, choć nie zawsze było łatwo zważywszy na okres młodzieńczego buntu, to po latach przyznają, że salezjański system wychowawczy jest doskonałym i kompleksowym formatorem.

Byli Wychowankowie Salezjańscy
Byli wychowankowie salezjańscy bardzo często już w życiu dorosłym nie chcą tracić kontaktu ze swoimi wychowawcami i ze sobą nawzajem. To dlatego już w 1870 r. ze spotkania grupy absolwentów szkół rzemieślniczych na Valdocco w Turynie z okazji imienin księdza Bosko, spontanicznie zawiązał się Ruch Byłych Wychowanków Salezjańskich (BWS). I nie chodziło tylko o to, żeby się spotkać, ale także, żeby wyrazić swoją wdzięczność wychowawcom, a także konkretnie wspólnie działać na rzecz dzieci i młodzieży.
W tej chwili BWS działa na całym świecie. Także w Polsce. Choć sytuacja u nas, ze względu na naszą trudną historię jest dość skomplikowana. Absolwentów mamy właściwie dopiero od 1989 r. Wcześniej istniała tylko szkoła w Oświęcimiu, wszystkie inne komuniści zlikwidowali, więc BWS najliczniejszy i najlepiej sformalizowany działa na południu kraju, w innych regionach można powiedzieć, że się odradza. Z każdym nowym rocznikiem salezjańskich absolwentów coraz bardziej. Nie ma jednak struktur obejmujących cały kraj.
Na pewno zorganizowanie i propagowanie na szczeblu ogólnopolskim Stowarzyszenia Byłych Wychowanków Salezjańskich jest ważnym zadaniem, bo przecież wciąż rośnie liczba dzieci i młodzieży, którymi zajmują się salezjanie i salezjanki. Wierzę jednak, że jeszcze ważniejsze jest, żeby byli wychowankowie wracali do swoich źródeł i – jak pięknie zauważył Andrzej Gąsienica Makowski – oddawali ojcom, co przez naukę u salezjanów otrzymali. Żeby nie zostawiali tego skarbu tylko dla siebie. A do tego nie potrzeba żadnych struktur. Wystarczą chęci. A na pewno wszyscy wtedy na tym skorzystamy.

Post scriptum
Skończyłam artykuł, zamknęłam laptopa. Telefon: „Dzień dobry, tu Marek Duklanowski, czy pisze pani artykuł o byłych wychowankach salezjańskich, zaangażowanych politycznie? Bo zadzwonili do mnie z Warszawy, że dzwonili do nich z Oświęcimia, żebym się z panią skontaktował. Jestem radnym w Szczecinie, związanym od dwudziestu lat z salezjanami, od piętnastu działającym w Salezjańskiej Organizacji Sportowej i Salezjańskich Wspólnotach Ewangelizacyjnych”. I miły, pełen entuzjazmu głos w słuchawce zaczyna opowieść o byciu ministrantem, szczecińskich salezjanach, parafii, budowie kościoła, sporcie... „To Salezjańska Organizacja Sportowa miała wpływ na moje kandydowanie do Rady Miasta. Chciałem mieć większy wpływ na to, co się w moim mieście dzieje, na co idą nasze wspólne pieniądze. Zrozumiałem, że moja ręka podniesiona „za” lub „przeciw” jakiemuś projektowi może wiele zmienić. Że dzięki mojemu zaangażowaniu możemy np. oświetlić boisko, z którego będzie korzystać młodzież. Po prostu chciałem oddać młodym to, co kiedyś sam jako dziecko za darmo od salezjanów otrzymałem”.
Prawdę powiedziawszy, po tym telefonie wcale nie jestem taka pewna, że byli wychowankowie salezjańscy w Polsce rzeczywiście są tak niezorganizowani. Może brak im struktur, ale pewne jest, że mówią jednym głosem (od Zakopanego po Szczecin) i nie są obojętni na otaczającą ich rzeczywistość. No i informacje między nimi przepływają zadziwiająco sprawnie...