facebook
Audiobook:
O Janku przyjacielu młodzieży
autor: Maria Kączkowska
odcinek 33: Zadanie życia spełnione


W Waszych intencjach modlimy się codziennie
o godzinie 15:00 w Sanktuarium
M.B.Wspomożycielki Wiernych w Szczyrku
O ustanie pandemii corona wirusa
Staszek
2020-05-29 10:06:03
W intencji wszystkich MAM
Ala
2020-05-29 10:04:41
Za Tomka z W
Piotr
2020-03-29 19:05:04
Blogi:
Agnieszka Rogala Blog
Agnieszka Rogala
relacje między rodzicami a dziećmi
Jak nie kochać dzieci.
Karol Kliszcz
pomiędzy kościołem, szkołą a oratorium
Bezmyślność nie jest drogą do Boga
Karol Kliszcz Blog
Łukasz Kołomański Blog
Łukasz Kołomański
jak pomóc im uwolnić się od uzależnień
e-uzależnienia
Andrzej Rubik
z komżą i bez komży
Na dłoń czy na klęczkach?
Andrzej Rubik Blog
Maria Fortuna-Sudor Blog
Maria Fortuna-Sudor
na marginesie
Strach
Tomasz Łach
okiem katechety
Bóg jest czy nie jest?
Tomasz Łach Blog

Archiwum

Rok 2011 - luty
WYCHOWANIE - Z DRUGIEJ STRONY. Zdrowy dystans

Klaudia Zychiewicz

strona: 8



Wiele lat temu moim głównym zainteresowaniem była piłka nożna. Tak wiem, trochę nietypowe zainteresowanie jak na dziewczynę, ale zawsze lubiłam się wyróżniać. Nigdy nie wstydziłam się tego, że jestem kibicem i nawet kiedy moja drużyna przegrywała zawsze do samego końca sezonu nie brakowało mnie na stadionie. Była to dla mnie sprawa pierwszorzędna, traktowałam kibicowanie bardzo poważnie i nawet ważne wydarzenie w mojej rodzinie czy też w szkole nie mogło zakłócić systematycznego uczęszczania na mecze.

Mama wiele razy zadawała mi pytanie, jaki mam cel w tym „wydzieraniu się” na stadionie. A dla mnie to był zawsze wyjątkowy czas. Czekałam z utęsknieniem na każdy mecz, każdy był dla mnie tak samo ważny. Był to dla mnie czas, kiedy mogłam wyładować emocje, wspierając swoją drużynę. Klimat, który towarzyszy w czasie rozgrywek jest nieopisany. Emocje i chęć wygranej zawsze są ogromne. Nigdy nie czułam wstydu podczas porażki piłkarzy, wręcz przeciwnie, byłam z nich dumna, że grali przede wszystkim fair. Wygrana nie była najważniejsza, istotą było utożsamianie się z drużyną i bycie z nimi na dobre i na złe.

Atmosfera na stadionie była różna, w zależności od tego z jaką drużyną rywalizowaliśmy. Kiedy był to zespół, który był z nami zaprzyjaźniony wyglądało to tak: nasi kibice, chcąc pojednać się z kibicami przeciwników śpiewali radosne i zgodne pieśni, znali również przyśpiewki przeciwnej drużyny. Na stadionie panowała miła i radosna atmosfera, nawet w czasie przegranej wracaliśmy z uśmiechem na twarzy do domu. Zupełnie inaczej było, kiedy przeciwnicy nie należeli do naszych „zgód” – wtedy nie było tak miło i przyjemnie. Na stadionie panował zawsze chaos i kompletna dezorganizacja. Wszyscy wokoło wrzeszczeli na siebie i byli bardzo agresywni. Straciliśmy przez to jakiś czas temu naszego kibica, który został zabity „w imię drużyny”. Myślę że to porządna lekcja dla tych, którzy są rządni krwi na stadionach... Czy warto odbierać życie za zielony prostokąt i biegających za piłką sportowców? Pewne jest, że piłkarze wstydzą się za takich „kibiców”. którzy myślą, że w taki właśnie sposób pokażą, że kibicowanie i piłka nożna to ich całe życie.

Drużyna, której kibicowałam, jak wiele innych, miała też swoich „ultrasów”, są to kibice, którzy czynnie biorą udział w życiu drużyny. Nie tylko kibicują, ale są także bardzo zaangażowani w szeroką działalność na rzecz klubu sportowego. Podczas meczów ultrasi manifestują swoje przywiązanie do klubu głównie chóralnymi, melodyjnymi śpiewami i widowiskowymi oprawami meczowymi, wzbogaconymi często efektami pirotechnicznymi. To oni stoją za balonami, serpentynami, konfetti, kolorowymi kartonami, transparentami... Zawsze sprawiało to na mnie ogromne wrażenie i potęgowało odbiór widowiska.

Nasi ultrasi koordynowali także doping wśród kibiców znajdujących się na stadionie, a co za tym idzie nie akceptowali niektórych spontanicznych aplauzów kibiców (np. hałaśliwych trąbek z tworzywa) psujących doping. Ta grupa zawsze zasługiwała na mój szacunek, potrafili odróżnić kibicowanie i pomoc drużynie od nic niewnoszących „ustawek”, czyli umawianych bijatyk na zasadzie „ten kto pierwszy padnie jest gorszy”.

Teraz jestem już nieco starsza i patrząc na to wszystko z perspektywy czasu widzę, że często zbyt pochopnie potrafiłam zrezygnować z rzeczy ważniejszych niż mecz. Dziś wygląda to zupełnie inaczej. Na meczach bywam rzadko, ponieważ nauka i miłość zajmują większość mojego czasu. Nie wyobrażam sobie obecnie siebie na stadionie krzyczącej i machającej szalikiem „na młynie” chociaż bardzo miło i pozytywnie wspominam ten czas. Kocham sport nadal, ale teraz już wiem, że wszystko trzeba traktować z dystansem.